30 kwietnia 2015

Trzy Pory Roku - Jesień 2015

Jesień w Trzech Porach Roku minęła niewiadomokiedy...

Częściej widywaliśmy się z naszym Panem Dochtorem, brzuch niestrudzenie rósł i często 'się stawiał'*, padały poważnie-brzmiące-słowa typu np. 'plan porodu', przesyłki 'się organizowały w nieskończoność', a potem powoooooooli szły i szłyyyyyy, lista zakupów traciła produkty 'miłe do kupowania' (jak ubranka :-) ) na rzecz 'nieprzyjemnie przyziemnych' (jak, nie przymierzając majty siatkowe, mega podpachy, czy wkładki do biustonosza maskujące cieknącą mleczarnię ;-) )

* - tu ciekawostka: otóż, kobietom w ciąży w Australii brzuch NIE twardnieje! Wobec tego kobiety w ciąży w Australii NIE łykają magnezu na twardy brzuch, bo magnez to się łyka na skurcze w łydkach, i skoro na opakowaniu jest napisane 1 tabletka dziennie, to się łyka 1 dziennie i tyle. To, co czułam, według Pana Dochtora to były albo a) skurcze przepowiadające (tiaaa...), albo b) skutek tego, że pracuję za dużo (tiaaaa...

Poza tym, Junior się ruszał, ale nie jakoś przesadnie często (nie nazwałabym tego też - kopaniem - ruszał się raczej jak rybka - ot, tak sobie machał nóżką). Najmilszy dłuuuuuuuugo twierdził, że nie czuje Synka dotykając brzuch (moim zdaniem był za mało cierpliwy, żeby wystarczająco długo poczekać).
W nocy spałam, chodziłam normalnie do toalety, wieczorem miewałam spuchnięte kostki, ale dało się żyć, poza tym rzeczywiście mieliśmy kilka dni upalnych upałów ;-)
W nocy budziły mnie raczej skurcze w nogach (nie, żeby się ograniczały do łydek, i nie żeby się ograniczały do jednej nogi...), ale czasem pomagał banan przed snem, a czasem taki jeden ziołowy specyfik. W sumie w nocy wstawałam raczej, żeby się pozbyć skurczu, a do toaletki wędrowałam przy okazji, a nie na odwrót.

W którąś sobotę mimo upału (okolice czterdziestki w ciągu dnia...), poszliśmy na imprezę, co do której mieliśmy na tyle mieszane uczucia, że braliśmy pod uwagę, aby wyjść wcześniej jakbyco, zwalając na moją ciążę. Impreza okazała się fajowa, klima działała wystarczająco dobrze, ja się wytańczyłam, jak za przedciążowych czasów i jeszcze na dokładkę zebrałam sporo komplementów. Szok, Szanowny Czytelniku, szok prawdziwy!

Na początku marca zabraliśmy Juniora na Przyprawę na Południe - na długi weekend pojechaliśmy do Portland (post powstanie ;-) )


nieco później Wielkanoc spędziliśmy w Baird Bay (na mapie w górnym lewym rogu - post powstanie ;-) ) - obie wycieczki Junior zaliczył bez protestów i narzekań ;-), co, zakładamy, znakomicie wróży na przyszłość.


Dotarliśmy i zaliczyliśmy zajęcia w szkole rodzenia (na szczęście tutaj to się jakoś bardziej neutralnie nazywa ;-) , ale i wiedzy wynosi się, z tego, co wiem o staroojczyźnianych realiach, sporo mniej) łącznie ze zwiedzaniem oddziału noworodkowego w 'naszym' szpitalu.
Zapisaliśmy też naszego Oczekiwanego Potomka do żłobka, by stanąć w kolejce po miejsce (szacowany czas oczekiwania... 18 miesięcy... bez komentarza...).

W kwietniu Junior nareszcie zrobił się bardzo ruchliwy i bardzo to było fajne :-D
Wreszcie komunikował nie tylko ze mną i z kotami, ale i ze swoim Tatą - czego tak długo nie mogłam się doczekać i co okazało się jeszcze fajniejsze w wersji oglądanej w stosunku do wersji wyobrażanej ;-)
Poduszka spaniowa bardzo się przydawała, w nocy toaletka nadal mnie nie wzywała jakoś nagminnie (w przeciwieństwie do skurczy różnych mięśni w nogach...) - całe szczęście, bo czasem wykopać się spomiędzy poduszki, koca, objęć Najmilszego z Przyszłych Ojców i dwóch kotów, przerzucając przy tym brzuch na właściwy bok, to nie było takie hop-siup... ;-)

U mnie w pracy karuzela się kręciła, Przyszły Tata wytrwale zarabiał na mającą-się-powiększyć-rodzinę, a w Przyczółku dźwigał komplet obowiązków domowych, weekendy mieliśmy zapisane gęsto do połowy maja...

Jesień zaczęła postępować... Niby nadal mieliśmy sporo słońca, ale już włączyliśmy grzejniki...
Koty zaczęły się futrować, jakby w przygotowaniu na zimę stulecia. Aganiok raz po raz przynosił do domu myszkę w prezencie - pewnie usłyszał, że mam regularnie jeść białko ze świeżych produktów ;-)

Rosła ilość zdjęć do zgrania z aparatów, rosły zaległości na blogu...
Romantycznej powiewnej sukienki w kwiaty do ciążowych spacerów brzegiem plaży nie zdążyłam nawet kupić, o zrealizowaniu spacerów w niej nie wspominając...
Na pociechę Przyszły Tata skręcił huśtawkę (o dziwo, koty siadały z boku, ale nie próbowały wyskakiwać).
Pokój Juniora zaczął się wyłaniać pod koniec kwietnia i kończył wyłanianie się już, kiedy ja z Juniorem byliśmy w szpitalu.
W końcu znalazłam chwilę, dość odwagi w sobie i siły na pokonanie oporów Najmilszego i umówiłam nas na sesje ciążową - nie powiem, miałam stracha, bo wiem, że nie jestem ulubienicą aparatów fotograficznych, ale z drugiej strony, szkoda by było nie spróbować i nie mieć pamiątki...
(W efekcie powyższego... nie mamy tej konkretnie pamiątki - Junior przybył rano, w dzień umówionej sesji ;-) ).
Łóżeczko i przewijak lokalnie, oraz przesyłki pocztowe: wózek i kapsuła oraz końcówka wyprawki ze Starego Kraju też dotarły w 'szpitalnym' czasie.