30 sierpnia 2013

Pierwsze koty za płoty

Postanowiłam dzisiaj odwiedzić uniwersytecką bibliotekę.

Studiuję w trybie eksternistycznym, większość zadanych materiałów dostępna jest w wersji elektronicznej, ale na liście lektur znalazł się wyjątek - wedle przepisów, jeśli zadany fragment tekstu to więcej niż jeden rozdział danej książki, wówczas nie wolno zrobić i udostępnić studentom wersji elektronicznej takiego dużego fragmentu.

Hmmmm, z drugiej strony to dobrze: i tak muszę zawieźć pewne dokumenty osobiście, i tak będę w okolicy, dlaczego zatem nie zajrzeć do biblioteki?

Wchodzę. 

Hmmmm, najpierw karta biblioteczna - dostałam ją 'od ręki': po wstukaniu mojego numeru studenta w komputer i cyknięciu mi fotki kamerą przy tymże komputerze, miła pani kliknęła 'drukuj' i karta się wydrukowała.

Następnie poszłam do czegoś a'la bankomat: zjadł banknot i dodał mi dwadzieścia dolarów do konta, cobym sobie mogła podrukować wybrane pokserowane rzeczy.

Tiaaaaaaa, sto lat temu na Gołębiej takich cudów nie bywało ;-)  W sensie: kserował upoważniony specjalista i płaciło się gotówką, pamiętając, żeby mieć drobne ;-)

Aha: tutaj jest też taka opcja, że student może sobie kupić przygotowany komplet wydrukowanych 'czytanek' z danego przedmiotu.


... a potem poszłam między książki...  Znalazłam, pokserowałam, wydrukowałam...

I chłonęłam jakiś taki nowoczesny wymiar tej mojej obecnej uczelni: w bibliotece kampusu duża jasna przestrzeń podzielona na stoliki do cichej indywidualnej pracy między regałami, pokoiki z przeszklonymi drzwiami do pracy w grupach (sami studenci) oraz, na parterze, duża część wspólna z fotelami, komputerami dla studentów, WiFi dla tych, którzy mają swoje kompy, co najmniej dziesięć dużych kserokopiarek (w tym kolorowe, z papierem formatu A4 i A3, z możliwością drukowania także dwustronnego oraz skanowania, żeby sobie od razu po zeskanowaniu wysłać pdfy mailem 8-0), ze stanowiskami informacyjnymi (które obsługują zarówno pracownicy uczelni, jak i studenci-wolontariusze).  Tuż obok jest kafejka z kawą, przekąskami i drobiazgami w bardziej barowym stylu. W sąsiednich budynkach są inne: i kafejki, i bary.
Są też bankomaty, apteka, coś jak kiosk ruchu z gazetami, kartami do telefonów, USB itp.  Jest księgarnia uniwersytecka, w której mają również dział antykwaryczny.

Że nie wspomnę o toaletach - to tu, to tam; czyste, z papierem toaletowym, z ciepłą wodą, papierowymi ręcznikami i suszarkami (że co, że słychać po-Gołębią traumę? ;-)

Ufffffff, dzierżąc w ręce wydrukowany materiał, wpadłam w głęboki miękki fotel, odpaliłam mój jabłkowy komputer i uczelniane WiFi, po czym, wykorzystując TFN podany przez księgowego, wypełniłam dwa formularze - klik klik klik i po chwili dostałam na maila potwierdzenie, że należność za świeżo rozpoczęte i z-niepokojem-pomieszanym-z-nadciągającym-szaleństwem-kontynuowane studia została przesunięta pod szyld FEE-HELP, czyli że ruszył system kredytowania - ustalony prawem procent będzie teraz potrącany z mojej pensji (a że pensja niska, to i procent potrącania będzie niski ;-) 

Zobaczymy, jak to w praktyce działa, bo jeszcze za bardzo nie wiem.  Na szczęście mam się kogo zapytać - nasz księgowy wie wszystko ;-) 
Zamierzam wrócić do negocjacji z Nim w sprawie ekspresu do kawy ;-) - no bo jakże to tak studiować w domu bez porządnej kawy?  Pomoc naukowa jak nic!   (Oczywiście chodzi o to, żeby fakturę za ekspres wrzucić w koszty studiowania odliczane od podatku ;-)



Tiaaaaaaaa, wychodzi na to, że czas wracać do czytanek - lekką ręką zainwestowałam kilkanaście tysięcy w swoją naukową przyszłość, głupio by zatem było pozwolić się wyrzucić...
Zmykam zatem...

Brak komentarzy :