2 czerwca 2013

O, Radości iskro bogów, kwiecie elizejskich pól...

Można by powiedzieć, że uczciliśmy nadejście zimy...
Można by powiedzieć, że świętowaliśmy Dzień Dziecka...

Tak naprawdę jednak były to czterdzieste urodziny Centrum Festiwalowego w Adelajdzie.
Po raz kolejny Adelajdzka Orkiestra Symfoniczna (Adelaide Symphony Orchestra) zapewniły nam wieczór emocji i wzruszeń - zabrzmiała Dziewiąta Symfonia Beethovena - która uczciła otwarcie Centrum czterdzieści lat temu (2 czerwca 1973), poprzedzona światową premierą utworu zamówionego specjalnie na tegoroczne obchody - Fanfare Festiva – a fanfare for the next 40 years (Fanfara na Obchody - i na kolejne czterdzieści lat) autorstwa uznanego adelajdzkiego kompozytora Graeme'a Koehne'a.

Jako że bilety kupujemy zwykle na samym początku sezonu, mieliśmy szczęście siedzieć w środku czwartego rzędu.  Wiem, wiem, z punktu 'słyszenia' melomana lepiej jest siedzieć nieco dalej, ale z punktu widzenia sympatyka Orkiestry było to miejsce idealne.  Mogliśmy spojrzeć w znajome twarze (i wyłapać zwykłe spodnie założone do fraka, tudzież totalnie-nieodpowiednie buty... ;-), wymienić uśmiechy z muzykami przed koncertem (nota bene, w domu Pierwszych Skrzypiec za jakiś czas pojawi się przedstawiciel młodszego pokolenia :-) ).

Przed nami muzycy ASO, za nimi na podestach Chór ASO - w powietrzu nastrój uroczystego, już pełnego emocji oczekiwania, widownia pełna...
I oto wszedł Dyrygent (burza oklasków), przywitał się z nami, przywitał się z orkiestrą...

A potem się zaczęło!
Najpierw Fanfara, przyjęta bardzo pozytywnie - efektowne wejście werbla, potem część wykonana przez skrzypków grających jakby na malutkich gitarach, by później wszyscy muzycy rozwinęli skrzydła w energicznym wyrazie radości i entuzjazmu.
Utwór został nagrodzony gromkimi oklaskami, a uśmiechnięty Dyrygent przyłączył się do braw i wskazał Kompozytora, który również siedział na widowni (parę rzędów za nami) i być może słuchając premierowego wykonania swojej muzyki wspominał inną Fanfarę, która zabrzmiała czterdzieści lat temu, kiedy jako szesnastoletni meloman uczestniczył w galowym koncercie na otwarcie Centrum i być może umacniał się w podjętej decyzji co do kierunku studiów.  Tamten utwór stworzył jego późniejszy nauczyciel kompozycji Richard Meale.

W krótkiej przerwie na scenę wniesiono cztery krzesła, cztery mikrofony i dało się odczuć, że obudzone emocje nadal szybują w górę.

Dziewiątej Symfonii Beethovena nie trzeba pewnie nikomu ani przedstawiać, ani zachwalać.  Znają ten utwór (a na pewno fragmenty) chyba wszyscy, większość potrafi zanucić Odę do radości (co ciekawe pewnie niewielu potrafi wyrecytować z pamięci utwór Fryderyka Schillera, który był inspiracją dla Beethovena).
Jest to pierwszy utwór symfoniczny, w którym uznany kompozytor wprowadził chór i użył ludzkich głosów jako kolejnej obok orkiestry grupy 'instrumentów', wielu krytyków muzycznych uznaje tę symfonię nie tylko za najlepszy utwór Beethovena, ale za arcydzieło w historii muzyki.  Partytura utworu to pierwszy muzyczny zapis, jaki trafił na listę Światowego Dziedzictwa Kultury, a finałowa "Oda do radości" jest hymnem Unii Europejskiej.

Wykonanie było niesamowite, Arvo Volmer jak zwykle wspaniale prowadził muzyków przez utwór - elegancki i uśmiechnięty, całym sobą doceniał 'dziejącą się' przed nim muzykę.

Chór spisał się znakomicie - wypatrzyliśmy zaledwie jednego śpiewaka, który zdawał się nie być 'aż tak przejęty ;-)', ale może to kwestia różnic kulturowych i różnego sposobu okazywania emocji ;-)

Soliści - kolejny jasny punkt wieczoru: Sopran Sara Macliver, Mezzo Sopran Sally-Anne Russell (obydwie urzekające, obydwie mieliśmy okazje słyszeć już na wcześniejszych koncertach, pięknie śpiewały, doskonale brzmiały i razem i osobno, obie wystąpiły w efektownych strojach i elegancko się prezentowały), Tenor Paul McMahon (na początku zdawał się przeglądać partyturę zupełnie bez emocji, jako jedyny nie 'ilustrował ciałem' płynącej zza jego pleców muzyki, za to jak już wstał, jak już zaśpiewał - wow, niby niewysoki, ale jakby urósł, złapał nas za serca i to my 'ilustrowaliśmy ciałem' słyszane tony ;-) i Bas Stephen Bennett (hmmm, jakoś nie mogę mu wybaczyć, że ubrał zwykłe trzewikopodobne buty na gumowej podeszwie (!) do swojego fraka... chociaż oczywiście, jesteśmy w Australii i celebrujemy wyzwolenie od sztywnych zasad... - tiaaaaa, tak się kończy siedzenie w czwartym rzędzie... wobec tego mój poziom uznania za śpiew uplasował go za pozostałą trójką... )

Nie no, tak poważnie - rozpieszczona wersją utworu wykonanego przez filharmoników berlińskich pod batutą Herberta von Karajana i zwalającym z nóg 'otwarciem' w wykonaniu Jose van Dam'a czy też filharmoników wiedeńskich pod batutą Leonarda Bernsteina, z Kurtem Mollem zatęskniłam za tamtą przenikliwą mocą - bas wprowadza udział głosów w symfonii i brakło mi tego uczucia, kiedy zatrzymuje się oddech czekając na to, co będzie...
Fragment
O Freunde, nicht diese Töne!
Sondern laßt uns angenehmere anstimmen,
und freudenvollere.
w wykonaniu Paula McMahona wypadł po prostu słabiej, łagodniej (w porównaniu).
Podczas całego koncertu był to jedyny malutki uszczerbek.  Poza tym - uczta, muzyczna uczta!
No dobrze, Najlepszy z Moich Mężow przyznał, że w czasie Adagio molto e cantabile nieco się... ekhm... wyłączył...  Cóż, faktem jest, że był tego dnia w pracy, a akurat ta część jako refleksyjna i spokojna mogła sprzyjać... wyłączeniu ;-)  Na szczęście pozostałe części i angażowały w pełni, i bardzo się podobały, więc obydwoje wyszliśmy z Centrum całkowicie usatysfakcjonowani :-)

Długo i mocno biliśmy brawo, oklaski w pełni się należały całej wielkiej grupie Artystów.

Był to wspaniały koncert, wspaniały wieczór - godne uczczenie czterdziestych urodzin Przybytku Kultury, Dnia Dziecka ;-) i Chudzielce Story jako takiej :-)

Brak komentarzy :