24 lutego 2013

Zakupy z dostawą do domu

Przez kilka tygodni testowaliśmy nową wersję zakupów - z dostawą do domu.
Pomysł w teorii wydał nam się znakomity - trzy razy w tygodniu otwieramy rano drzwi i znajdujemy tam przenośną lodówkę pełną pyszności na śniadanie i pozostałe posiłki.

Dwa razy w tygodniu są to produkty typu nabiał, świeże soki, pieczywo, ryby itp.
Raz w tygodniu - owoce i warzywa - standardowy albo układany przez klienta zestaw w kartonowym pudle.

Producenci to australijscy farmerzy, produkty są świeże i najwyższej jakości.
Zamówienie można mieć stałe, można je modyfikować przez stronę internetową firmy, można zadzwonić, jeśli ktoś woli taką opcję.  Rachunki reguluje się na koniec miesiąca, zleceniem z karty kredytowej.

Hmmm, ponieważ podziękowaliśmy za tę usługę nie będę podawać strony internetowej ani nazwy :-( , rozwinę za to nieco, co w praktyce nie za bardzo się udało:

- nabiał (mleko, masło, ser, jajka), soki i pieczywo bez zastrzeżeń - lodówka spełniała swoje zadanie, a śniadanie nabierało nowych barw :-)
- ryby - no niestety - porcja pod nazwą 'ryba dnia' nie tylko zawiodła sposobem przygotowania filetów, nie tylko zniechęciła brakiem urozmaicenia oferty, ale - co najgorsze - dwa razy ryba okazała się nieświeża!
- owoce i warzywa - no niestety, notorycznie zdarzały się pomyłki typu jeden brokuł zamiast dwóch itp, ale co najgorsze - ta dostawa robiona była w ciągu dnia, a nie w nocy i mimo mojej prośby, aby zostawiać pudełko po zacienionej stronie domu koło garażu, dostawa czekała na nas przed drzwiami wejściowymi - w pełnym słońcu przez kilka godzin...
- różnica cenowa spora w stosunku do sklepu, który zwykle odwiedzamy, ale liczyliśmy na reklamowaną przez firmę super jakość - noooo, też niestety nie do końca: poza pomyłkami ilościowymi zdarzyły się np. niedojrzałe zielone banany (bez szansy na to, że dojrzeją w domu koło jabłek...) lub nadgniecione brzoskwinie...

Dlaczego nie reklamowałam?
Reklamowałam raz, a potem mi się tak jakoś odechciało....
Rozczarowało mnie, że nowa rozwijająca się firma, zdobywająca dopiero rynek w Adelajdzie już nie dba o klientów, że już się trzeba upominać i uczyć, z czego klient byłby zadowolony...

W dostarczanych z towarem gazetkach doczytałam, że farmerzy-producenci mają swoje farmy w różnych stanach, lokalnych było naprawdę niewielu - jakoś mi się to nie zgodziło z wizją świeżej lokalnej produkcji, ekologicznego transportu itp...

Zadzwoniłam zatem i podziękowałam za współpracę.  Niby starano się mnie zatrzymać, ale nie za wszelką cenę, więc znów poczułam się niezbyt wysoko ceniona jako klient ;-)

No, doooobra, może ma rację ten, kto powie, że pewnie zatęskniłam za zakupami i wizytami w sklepach?  Może? 

Brak komentarzy :