16 września 2012

Drewniane toasty

Z okazji sobotniego święta w domowym kalendarzu zaproponowałam wycieczkę. Żeby Najmilszy z Moich Mężów także miał radość z tej wycieczki ;-), zaproponowałam wizytę w Clare Valley.

W powietrzu czuć już wiosnę, choć temperatury nadal się wahają.
Clare Valley sądząc z opisu nadawała się świetnie na cel wiosennej wyprawy. W ramach 'drewnianej' inspiracji wynalazłam arboretum (którego nie zapisałam w notatkach, a w piątkowy wieczór nijak nie mogłam ponownie wytropić...), a następnie dodałam labirynt w Mintaro i listę parków do wyboru (ze szczególnym wskazaniem na Spring Gully Conservation Park).

Mimo wcześniejszego planu zrezygnowaliśmy z zabrania rowerów - i według prognoz i według wyglądu nieba zapowiadał się deszczowy, pochmurny dzień...
Wstaliśmy zatem nieco później, wyjechaliśmy nieco później, po czym ze zdumieniem obserwowaliśmy, jak niebo stopniowo coraz bardziej się przejaśnia, a słońce uśmiecha się coraz promienniej ;-))
Nic to: to dopiero pierwsza wizyta w Clare Valley - zwiad samochodowy, który pozwoli ułożyć nową (co najmniej dwudniową) trasę i wrócić z rowerami po więcej :-D

To kolejne w naszej okolicy zagłębie winnic. Trzeba pojechać na północ od Adelajdy, (o)minąć Barossa Valley, by po podróży ok. dwugodzinnej znaleźć się w malowniczej dolinie pełnej równych rządków winorośli - w różnym wieku, różnie prowadzonych, różnych odmian.
Clare (nazwane na cześć regionu w Irlandii przez jednych z pierwszych osadników) słynie przede wszystkim z rieslinga, choć i shiraz z tych okolic zdobywa uznanie i nagrody.

Mijając malownicze wzgórza i równinne pasy dojechaliśmy na pierwszy przystanek w Auburn. Tu można zatrzymać się (tak jak my) na małe conieco, można też (jak nie my tym razem) przesiąść się na rowery i wjechać na jeden z rozpoczynających się tutaj szlaków turystycznych np. Riesling Trail (prowadzący od winnicy do winnicy ;-), niedawno udostępniony Rattler Trail, będące częścią lub uzupełnieniem dłuższego Mawson Trail. Każdy z nich dostępny jest dla rowerzystów oraz pieszych, a często pojawiają się i jeźdźcy na konne przejażdżki.

My przeszliśmy się główną ulicą (między 'historycznymi' budynkami, które na Europejczykach robią zupełnie inne wrażenie niż na Australijczykach - cóż to dla Europejczyka za zabytek, skoro powstał sto lat temu?).
Z drugiej strony, w Clare Valley można zobaczyć sporo ciekawych budynków z czasów pierwszego i rozwijającego się później osadnictwa: pierwsze stacje (konno jechało się wówczas do Adelajdy dwa tygodnie...), pierwszy posterunek policji, budynek sądu, młyny, piekarnie i inne zabudowania gospodarcze. Producenci wina mają swoje kolekcje zabytkowych urządzeń i narzędzi.
Można tu obejrzeć (także od środka) rezydencje zbudowane przez bogacących się posiadaczy ziemskich np. Martindale Hall oraz najstarsze kamienne budynki (dom Johna Horrocka), zabudowę luterańską, a także - zabudowę powstałą dzięki drugiemu, oprócz produkcji rolnej, źródłu bogactwa tego regionu - budynki przemysłu wydobywczego - kopalni miedzi.

Od Zdjęcia_Bloggera_5

Posileni pojechaliśmy najpierw do parku Spring Gully zobaczyć tamtejsze storczyki i piękną panoramę doliny, skąd wróciliśmy przez Sevenhill i Polish Hill River do Mintaro.

Od Zdjęcia_Bloggera_5

W Sevenhill produkcję wina (mszalnego) rozpoczęli w dziewiętnastym wieku Jezuici, którzy uciekli ze Śląska przed prześladowaniami religijnymi, po czym w Australii założyli winnicę i rozpoczęli produkcję wina w 1851 roku. Dziś w tej najstarszej w Australii Południowej winnicy można zwiedzać stare piwnice, degustować i kupować tutejsze wina.

Dolina Clare ma swój polski akcent - tutaj w roku 1865 wylądowali pierwsi osadnicy polskiego pochodzenia, kupili ziemię i rozpoczęli nowe życie. Po kilku latach Hill River nazywało się już Polish Hill River i oprócz nowych gospodarstw szczyciło się polskim kościołem i szkołą, w której dzieci uczyły się nie tylko w języku angielskim, ale i w języku przodków.
Obecnie odbudowany kościół nadal służy przybywającym tu regularnie pielgrzymom polskiego pochodzenia, działa tutaj także muzeum pokazujące historię polskiego osadnictwa, trwa tradycja corocznych przyjazdów połączonych z mszą i piknikiem. Kościół i muzeum otwarte są w pierwsze niedziele miesiąca.

Z racji odwiedzenia Polish Hill River w drugą sobotę, zajrzeliśmy do pobliskiej winnicy - Wilson Vineyard, gdzie Daniel najpierw nie zareagował na 'dzień dobry', a potem prowadził nas przez kolejno próbowane wina, uzupełniając podawane nazwy o ciekawostki dotyczące uprawy, pogody, porównując ostatnie sezony i wskazując dobre i złe roczniki.
Opowiedział nam o wydawanym lokalnie kalendarzu, w którym znalazł zdjęcia ze swojej winnicy zrobione sto lat temu, na których widać ówczesnych mieszkańców, ówczesne realia i część nadal istniejących budynków gospodarczych. Wspominał starego Johna, który mieszkał w okolicy i zmarł mając blisko sto lat - według Daniela był to ostatni z mieszkających tu 'od zawsze' polskich osadników.

Od Zdjęcia_Bloggera_5

Z pobrzękującym zawartością pudełkiem pod pachą udaliśmy się w stronę samochodu, po czym ruszyliśmy w dalszą drogę, do labiryntu ;-)

Po raz kolejny przekonaliśmy się jak wielka jest siła (auto)promocji w naszej nowej ojczyźnie ;-)
Labirynt tworzą posadzone i równo przycięte tuje (niestety, zdarza się sporo prześwitów bardziej lub mniej umiejętnie przymaskowanych drewnianymi płotkami). Zaśmiewając się szliśmy pomiędzy wysokimi zielonymi 'ścianami' spotykając kolejne kamienne figurki np. uczestników słynnego podwieczorku u Szalonego Kapelusznika, nimfy, Herkulesa z donicą na plecach, rodzinkę kamiennych kaczek, by (bez żadnego trudu, niestety...) trafić do serca labiryntu, gdzie znajduje się fontanna i wróżka pilnująca wrzuconych tu (na szczęście) monet. Potem (znowu bez wysiłku...) trafiliśmy do wyjścia...

Od Zdjęcia_Bloggera_5
Od Zdjęcia_Bloggera_5
Od Zdjęcia_Bloggera_5

Właściciele tego miejsca wymyślili sobie całkiem ciekawą formułę - obok labiryntu znajduje się przytulny ogród, w którym można spędzić czas niezależnie od wieku przy różnych stolikach, na których rozłożone zostały gry planszowe w wersji 'outdoor', czyli dostosowane do warunków ogrodowych - są tu duże plastikowe szachy (jest też kamienna kolekcja, ale te figury tylko się ogląda), warcaby, kółko i krzyżyk, gra z patykami wkładanymi do dziurek (odmiana 'chińczyka', jak mniemam), backgammon.
Dla najmłodszych jest ogródek, w którym mieszkają krasnoludki i gnomy (niektóre złośliwce pokazują się w wersji z opuszczonymi spodniami wypinając ku nam zadki i pokazując język ;-).

Od Zdjęcia_Bloggera_5

Jest też i sklepik. I mimo, że nieco powiewa tandetą, to i tutaj jest pomysł: można tu pooglądać i zakupić przeróżne łamigłówki, gry i zagadki. Są serie kart z przeróżnymi quizami, są łamigłówki polegające na rozplątywaniu metalowych elementów, są drewniane przestrzenne puzzle.
Niektóre zagadki wystawiono na stolikach i zwiedzający mogą poszukać rozwiązania.
Oczywiście, że jest i lodówka z napojami i ekspres do kawy - zawsze to szansa na kolejne kilka dolarów w kasie. Żeby nie było - jest i toaleta ;-)

Od Zdjęcia_Bloggera_5
Od Zdjęcia_Bloggera_5

Żegnani przez sympatyczną właścicielkę ruszyliśmy w stronę Burra, gdzie w 1845 roku znaleziono złoża miedzi. Ruda okazała się bardzo wartościowa i wkrótce powstała nie tylko kopalnia, ale i całe miasteczko, które w czasach swojej największej świetności było drugim co do liczby mieszkańców w Australii Południowej.
Turyści, którzy mają nieco więcej czasu niż my dzisiaj, mogą wykupić tzw. paszport - dostaje się pęk kluczy i mapkę, po czym odwiedza tutejsze zabytki zamknięte dla 'niewtajemniczonych'. My wyjechaliśmy na punkty widokowe, bo obejrzeć zalany wodą szyb, stare budynki kopalni oraz panoramę miasteczka.

Od Zdjęcia_Bloggera_5
Od Zdjęcia_Bloggera_5

Z Burra wracaliśmy do Clare inną drogą, trochę pomiędzy malowniczymi, ale nudnymi tutaj (płasko, płasko plus wyrzeźbione przez wodę koryto po okresowych ulewnych deszczach) polami (zboża, żółto kwitnąca roślina oleista - rzepak? rzepik?, lucerna, drzewa owocowe i oczywiście winorośl). Im bliżej Clare, tym robiło się bardziej malowniczo, bo wzgórza falowały coraz wyraźniej, a i domy położone były coraz bliżej siebie ;-)

Wstępny plan, żeby zjeść posiłek w Clare spalił na panewce ze względu na przerwę po-lunchowo-przed-kolacyjną... Ze względu na długą drogę do domu postanowiliśmy nie czekać, tylko rozpocząć powrót i zjeść po drodze, w znanej i lubianej Barossa Valley w znanej i lubianej pizzerii Ryczące Czterdziestki :-D

Dlaczego nie zdecydowaliśmy się czekać?
Hmmm, po zapadnięciu zmroku na tutejsze drogi wychodzą zwierzęta. Zwabione blaskiem reflektorów biegną pod koła na oślep i takie pomysły różnie się kończą: i dla zwierzaków i dla kierowców i dla pasażerów... Wiemy coś o tym i my (chociaż ten post ciągle nie został napisany...)
Tym razem my przejechaliśmy trasę do domu bez przeszkód, ale minęliśmy samochód, pod koła którego wskoczył nie jeden, a dwa kangury... Hmmmm, ludziom nic się nie stało...

Co do kolacji - powiem tak: bywało lepiej ;-) Na początek trafiły do nas sałatki - efektownie podane, świeże, z fantastycznym sosem - pełna zdrowia i optymizmu bomba witaminowa - dwa jasne punkty tego posiłku...
Tego wieczoru autor pizzy się bowiem nie spisał... Trafiły do nas efektowne na pierwszy rzut oka, wysuszone przy bliższym poznaniu placki niesłonego ciasta pokryte warstwą zmarnowanych w piecu składników. Smutne i zupełnie niepotrzebne rozczarowanie, albo: skutki sławy uderzającej do głów... Szkoda.

Od Kulinaria

Do Chatki dotarliśmy ciemnym wygwieżdżonym wieczorem - to był udany początek: zarówno weekendu, jak i szóstego roku z obrączkami na palcach :-D

1 komentarz :

Jowita pisze...

Super wycieczka :)

Odbylismy podobna w ktorys sloneczny weekend sierpnia, a moze jeszcze lipca... niestety dzien byl zdecydowanie za krotki, zeby zobaczyc wyszstko co zaplanowalam...no i powrot jak zwykle noca.
Juz sie nie moge doczekac zmiany czasu, cieplejszych dni i naszych co weekendowych wyjazdow :)
Za tydzien planujemy kolejna wycieczke do Clare, a przy okazji odwiedzenie polskiego muzeum.

Gratulacje z okazji rocznicy :)
My rowniez mielismy swoje swieto - 18 wrzesnia - 8 rocznica :)...ale ten czas ucieka...zdecydowanie za szybko :(

Pozdrawiam
Jowita