18 sierpnia 2012

Sobotnia sielanka

Istnienie sobót osładza istnienie zimy. Nieco...

Najmilszy niestety pojechał do pracy, ale za to my z kotami solidnie pospaliśmy do późna. Było nam ciepło, śniły nam się sny i wstaliśmy w nastroju pasującym do pięknej soboty.

Koty zajrzały do misek, ja wypiłam wyciśnięty bladym świtem sok i poszliśmy do ogrodu zalanego słońcem. Siedzieliśmy, Popiołek uprawiał swoje tai chi, czyli skradał się w kierunku ptaszka podskakującego na trawniku, Aganiok to wędrował za płot to wracał, żeby mieć na nas oko, a ja trochę poczytałam, trochę popisałam - chłonęliśmy sielski nastrój przedwiosennej soboty :-D

A potem dołączył do nas Najmilszy z Moich Mężów. Wypiliśmy kawę, zjedliśmy w końcu naszą jedyną w tym roku mandarynkę z własnego drzewka ;-), a potem zrobiłam budyń. Cytrynowy. Z cytryny (niejedynej) z własnego drzewka. Słodki. Ciepły.

Posłuchaliśmy kilku piosenek.
Pogadaliśmy o Sprawach Bieżących ('bieżący' od 'biegać' ;-)).
Zagadaliśmy wirtualnie do znajomych.

A potem zaszło słońce, przenieśliśmy się do Chatki i rozpoczęły się rozmowy przez Skype :-D

14 sierpnia 2012

Wyczekiwanie

Minął kolejny miesiąc: na szczęście znowu mignął nie wiadomo kiedy - wypełniona pracą seria dni o zmiennej pogodzie i nocy o zbyt niskiej temperaturze; seria poranków, kiedy po szybach płynęła woda, a dzień za oknem budził się zwykle nieśpiesznie, często pokazując szarobure niebo.

No co ja zrobię, że nie przepadam za tutejszą zimą?

Od Lawendowa_Chatka_2011

Najmilszy jednak 'zaliczył' infekcję. Spędza zimowe dni w plenerze, w pracy i po pracy (często ostatnio grywał w golfa w deszczu...), to i Go dopadło przeziębienie. Z drugiej strony, ja zamknięta w biurze nie wiem aż tyle o nadchodzącej wiośnie, co Najmilszy.

Od Lawendowa_Chatka_2011
Od Lawendowa_Chatka_2011
Od Lawendowa_Chatka_2011

Bo powolutku powolutku rośnie nasza nadzieja - i słońca więcej, i przerwy między deszczami jakby dłuższe, i zdecydowanie cieplejsze, i rośliny przygotowują wiosenne sukienki. Różowe drzewko za płotem całe w kwiatach, nektarynki rozchyliły pierwsze różowe płatki na koniec tego bilansu, by w sierpniowe święto już zmienić się w różowe bukieciki ;-)

Od Lawendowa_Chatka_2011
Od Lawendowa_Chatka_2011

Pracy dużo dużo, ale były i chwile rozrywki: posłuchaliśmy muzyki gitarowej, pojechaliśmy pooglądać wieloryby, zamknęliśmy z Księgowym kolejny rok finansowy :-)

Dobiega końca trzeci rok w Lawendowej Chatce, nadal czekamy na nową umowę. Dostaniemy? Super, bo mieszkanie tutaj ma swoje plusy. Nie dostaniemy? Hmmmm, poszukamy nowego miejsca, które - udomowione po naszemu - przyniesie zapewne nowe wyzwania i radości ;-)

Od Lawendowa_Chatka_2011
Od Lawendowa_Chatka_2011

Poza zimą, jest dobrze!

Raz po raz zbieramy dowody na to, o ile łatwiej nam tu żyć, planować, pracować i korzystać z owoców pracy. Zamknięty rok finansowy wypadł dobrze, wiemy więcej i możemy planować kolejne kroki.
System prawny zakłada zdecydowanie dobrą wolę obu stron, nie bazuje na założeniu, że naszą intencją jest oszukiwać, naciągać, kręcić; przestaliśmy udowadniać naszą niewinność, które to uczucie towarzyszyło nam jakże często w dalekim zimnym kraju ;-)
O tutejszym systemie podatkowym mówi się, że jest trudny do zrozumienia; może to i prawda, ale: dostępni są gotowi do pomocy specjaliści, bezpłatne szkolenia, formularze, strona internetowa urzędu podatkowego pełna odnośników, tabel i przykładów.
Da się zapewne i samodzielnie przez to przebrnąć, nam od zawsze pomaga Księgowy, bo od początku prowadzi rozliczenia nie tylko nasze, indywidualne, ale i sprawy firmy Pana Dyrektora ;-D Poza tym, pięknie wydrukowane i zbindowane raporty roczne o lśniących okładkach zrobiły już kilka razy furorę w banku, a o to też chodzi, prawda? ;-)

Firma Pana Dyrektora wejdzie wkrótce w kolejny etap rozwoju, ja cieszę się moją 'karierą zawodową'. Jasne, że pracujemy i to sporo, ale mamy i satysfakcję i wpływy finansowe, robimy ciekawe rzeczy i możemy się uczyć. Podjęte wcześniej decyzje okazały się trafnymi inwestycjami. Ci, którzy kręcili głowami, kręcą dalej, a my... uśmiechamy się, ze jednak wychodzi na nasze ;-)

Podczas niedawnej rozmowy powiedziałam (po raz kolejny) rzecz oczywistą: stałym elementem naszej rzeczywistości jest otwartość na to, co się dzieje i gotowość udzielenia odpowiedzi, (pro)aktywność i skupianie się na pozytywach. Nie do przecenienia jest też tendencja do patrzenia na 'duży obraz', planowania długofalowego i tworzenia scenariuszy zawierających różne warianty 'co by było gdyby'.

I tak trwa nasza Chudzielce Story pod błękitnym niebem do góry nogami :-D

12 sierpnia 2012

IV Międzynarodowy Festiwal Gitarowy

Od 2007 roku odbywa się w Adelajdzie Międzynarodowy Festiwal Gitarowy.
Jest bliźniaczą imprezą podobnego wydarzenia w Nowym Jorku. Jego założeniem jest promować artystów i wirtuozów gitary grających w różnych stylach: rock, jazz, muzyka klasyczna, eksperymentalna, blues i muzyka etniczna. Od początku odbywa się w Adelajdzkim Centrum Festiwalowym umacniając jego znaczenie jako ośrodka ważnych imprez kulturalnych.

W pierwszym roku na widowni zasiadło w sumie trzydzieści tysięcy widzów w czasie dziesięciu dni. Adelaide Advertiser napisał wtedy, że ,,... nigdy wcześniej nie mieliśmy takiego festiwalu. Impreza była niesamowitym sukcesem i niekwestionowanym zwycięzcą...". Ponad stu muzyków z całego świata dało ponad czterdzieści koncertów, a festiwal wpisał się na stałe do muzycznego i kulturalnego kalendarza Adelajdy.
Rok 2008 powtórzył sukces. W 2009 roku ogłoszono zmianę formuły imprezy: od 2010 roku będzie się odbywać co dwa lata, a w program Festiwalu zostanie włączony Międzynarodowy Konkurs Gitary Klasycznej, który da możliwość młodym muzykom wystąpienia przed międzynarodowym gremium uznanych wykonawców, a pula nagród o wysokości ponad dwudziestu pięciu tysięcy dolarów ustawi poprzeczkę na wysokości porównywalnej z najbardziej prestiżowymi konkursami na świecie.

W tym roku IV Międzynarodowy Festiwal Muzyki Gitarowej trwał przez cztery dni (9-12 sierpnia 2012, poprzedzony wieczorem z Tommy'm Emmanuelem 5 sierpnia) i ponownie częścią programu był Międzynarodowy Konkurs Gitary Klasycznej z pulą nagród o wartości ponad trzydziestu tysięcy dolarów (pierwsze miejsce to nagroda dziesięć tysięcy dolarów plus gitara wykonana przez sławnego lutnika z Południowej Australii - Jima Redgate'a - o wartości szesnastu tysięcy). Ha! Najbardziej prestiżowy konkurs tego typu na półkuli południowej :-D

My mieliśmy ogromne szczęście siedzieć na widowni w czasie pierwszego i ostatniego wieczoru Festiwalu.

Pierwszy wieczór - specjalny koncert Tommy'ego Emmanuela otwierali jego przyjaciele-muzycy goszczący w Australii po raz pierwszy - Frank Vignola i Vinny Raniolo.

Niesamowity wieczór!!!! Wirtuozi i czarodzieje na scenie!!!

O ile pierwsza część wieczoru w wykonaniu Franka i Vinny'ego była najwyższej klasy rozrywką, o tyle wirtuozeria Tommy'ego Emmanuela zapierała dech w piersiach i wymagała pochylenia się nad Jego talentem i umiejętnościami technicznymi. Tommy gra dziesięcioma palcami, używa pudła gitary jako sekcji rytmicznej, odgrywa na gitarze dźwięk fletu, szarpie, tłucze, wodzi słuchaczy za nos i przeplata utwory komentarzami zdradzającymi człowieka-duszę. Zaprezentował nam swoje trzy gitary i indywidualne do nich podejście ;-)
Z wdzięcznością przyjęłam 'sztuczkę', kiedy grał, nagle prawą ręką zaczął wystukiwać rytm o pudło, a muzyka płynęła dalej, jakby jakaś niewidzialna prawa ręka dalej grała...

Na koniec wystąpili wszyscy w trójkę, i znowu nas rozbawili, wzruszyli i rozgrzali nasze dłonie z racji długich rzęsistych braw.
Koncert trwał o godzinę dłużej niż to było zaplanowane, a każda minuta wypełniona została wspaniałą ciekawą muzyką. Wachlarz zawierał muzykę klasyczną, filmową, pop, jazz, rock, kompozycje Tommy'ego Emmanuela oraz 'tańce' (w tym balet) w wykonaniu Franka i Vinny'ego ;-)

Przez kolejne dni nuciliśmy sobie pod nosem różne fragmenty odegrane w tamten niedzielny wieczór.

Drugi (dla nas) koncert odbył się tydzień później - 12 sierpnia. Tym razem był to wieczór poświęcony flamenco. Na scenie wystąpiły dwa zespoły - gitarzysta, tancerze i nieodzowne osoby wspomagające, które udowodniły, że klaskanie może być sztuką, a skrzynka, na której siedzi jedna z osób to instrument perkusyjny. Gitara podawała ton, rytm i wysyłała w przestrzeń wibracje, emocje, refleksje, a tancerze utrwalali te kreacje wystukując rytm podkutymi podeszwami i podkreślając wrażenie ruchami rąk.
O ile tancerze mieli do 'dyspozycji' stopy i dłonie, o tyle tancerki potrząsały falbanami, podnosiły brzegi sukni ukazując kawałek nogi lub czarowały nas korzystając z wachlarza. Co ciekawe, taniec był pełen pasji i emocji, a zarazem dumy i dostojeństwa.
Na odnotowanie zasługują też śpiewacy. Mimo nieznajomości języka słyszeliśmy w ich głosach emocje, skargi, gniew, tęsknotę, ból lub wściekłość.

Chwilami (zwłaszcza w drugiej części koncertu) na scenie panowała atmosfera jakby 'u cioci na imieninach' - grupka wykonawców skupiona wokół gitarzysty 'dorzucała' swój 'wkład' - czasem klaskali i kiwali głowami, jakby potakując gitarzyście, czasem 'komentowali' śpiewem lub tańcem, od czasu do czasu wznosili okrzyki, wznosili ręce, by uhonorować solistę, który właśnie wykonał swoją część.

Cieszy nas, że po raz kolejny przeżyliśmy i doświadczyliśmy czegoś ciekawego. Flamenco nie stanie się zapewne naszą pasją, ale możemy teraz powiedzieć coś więcej na ten temat ;-)

11 sierpnia 2012

Zimowe Wielorybobranie ;-)

Druga z czterech sobót sierpnia, prawie połowa miesiąca, pogoda nadal w kratkę (kratka urozmaica przebieg każdego dnia - deszcz, słonko, deszcz, trochę wiatru, znów słonko - cała gama wrażeń plus tęcza na podtrzymanie nadziei...).

Tropienie zwiastunów wiosny i myślenie życzeniowe trwają :-D
Z infekcjami zapeszyłam - Najmilszy zaliczył katar, teraz paskudnie kaszle... Wioooooosnoooooo, gdzie jesteś? Nie zwlekaj!

Lawenda rozpoczęła kwitnienie, po Chatce szaleją komary, Aganiok zrzuca zimową okrywę, tik tak tik tak...

Wstaliśmy świtem niebladym, ubraliśmy się na cebulkę i pojechaliśmy na południe... pooglądać stworzenia, co to do nas przypływają z okolic Antarktydy się... zagrzać :-D

Wieloryby biskajskie południowe płyną na północ, podpływają m. in. do południowych brzegów Australii w miesiącach zimowych i zostają to do wiosny (oglądać je można ponoć od połowy maja do połowy października), gdyż tu odbywa się ich sezon godowy i tu rodzą się młode.

My pojechaliśmy dziś do najbliższego Adelajdzie miejsca obserwacji - do Victor Harbor, ale pasjonaci mogą wybrać się na zachód do Head of the Bight (za Ceduną, ok. 12 godzin jazdy samochodem z Adelajdy) lub na południowy-wschód do sąsiedniej Wiktorii do Warrnambool (gdzie byliśmy już dwa razy, ale nie udało nam się zobaczyć wielorybów - nie był to jednak 'szczyt sezonu'...) Warrnambool nazywane jest wielorybim żłobkiem...

Oglądanie wielorybów warto zaplanować w oparciu o stronę Centrum Informacji oraz o wizytę w samym Centrum. Życzliwi wolontariusze podpowiadają, gdzie ostatnio były widziane wieloryby i rozdają darmowe mapki.
Centrum znajduje się niedaleko Visitor's Centre i stacji tramwaju konnego, który jeździ po moście na Granitową Wyspę.

Po otrzymaniu informacji, że przed godziną jeden wieloryb widziany był z Granitowej Wyspy właśnie i że prawdopodobnie popłynął na zachód, skierowaliśmy się na wzgórze zwane Bluff, skąd roztacza się piękny widok na zatokę (na górę prowadzi krótka, ale dość stroma ścieżka, więc wycieczka zyskuje element 'turystyki górskiej') i skąd pewnie świetnie ogląda się wieloryby. Niestety, dane nam było pooglądać jedynie fokę figlującą wzdłuż skał przy brzegu. Na początek, dobra i foka ;-)

Od Zdjęcia_Bloggera_5
Od Zdjęcia_Bloggera_5

Zjechaliśmy do Victor Harbor na kawę i ciacho oraz 'prawdziwego niemieckiego hot-doga' (ehhhh, te zdolności perswazyjno-marketingowe ;-). Budka z hot-dogami okazała się jednak cennym punktem wymiany aktualności o wielorybach. Ha!

Od Zdjęcia_Bloggera_5
Od Zdjęcia_Bloggera_5

Wyruszyliśmy tym razem na wschód - do Middleton, gdzie zahaczając o malowniczy punkt widokowy Freemana, dotarliśmy do Basham's Beach, gdzie wreszcie wreszcie zobaczyliśmy wieloryby. Dwa, po kawałku, skaczące bardzo szybko, w kilkunastu 'migawkach'.

Od Zdjęcia_Bloggera_5

Hmmmmm, trzeba mieć sporo szczęścia, dobrą kurtkę chroniącą przed wiatrem i... lornetkę lub aparat ze sporym przybliżeniem. Robienie zdjęć wielorybom to wyczyn, na który się nie porwałam, nauczona już doświadczeniem z Coffin Bay, kiedy to próbowałam uwiecznić harce delfinów ;-)

Ale znak informacyjny, proszę bardzo :-D

Od Zdjęcia_Bloggera_5

Znak pokazuje rozmiar ogonka małego niedawno urodzonego wielorybiątka (taki maluch ma po urodzeniu ok. pięciu do sześciu metrów długości, ssie mleko matki, rośnie bardzo szybko i potrafi podwoić długość ciała w ciągu pierwszego tygodnia życia). Jego mama ma zwykle 'nieco' większy ogon, długość jej ciała to około piętnaście (do osiemnastu) metrów, a waga - około 50 ton (do 96 ton maksymalnie).