24 marca 2012

Tym razem na zachód

Prawie równo rok temu pojechaliśmy na Przyprawę.

- Wtedy pojechaliśmy na południe, tym razem - na zachód.
- Wtedy na trzy dni, tym razem - na cztery.
- Wtedy spaliśmy w samochodzie, tym razem - w pięknym apartamencie i okropnym hotelu ;-)
- Wtedy spacerowaliśmy po kilku molo (w tym: po drugim najdłuższym na półkuli południowej) i po pięknych plażach, tym razem - podobnie, ale przeszliśmy się najdłuższym molo na półkuli południowej :-D


Niedziela, 18 marca

Z Adelaide wyruszyliśmy zgodnie z planem o czwartej rano. Zapakowaliśmy rzeczy do Volvika i ciemnymi ulicami, z przerwą na zalanie baku, podążyliśmy za wskazaniami Pani z Pudełka. Tym razem celem wyprawy był Port Lincoln na Półwyspie Eyrego, czyli Eyre Peninsula.
Mieliśmy przed sobą 661 km drogi - najpierw na północ do Port Augusta, a potem wzdłuż wybrzeża na południe, prawie na sam czubek półwyspu, do Port Lincoln.

Od 2012_03_Eyre_Peninsula

To najdłuższa, jak do tej pory, przejażdżka po naszym stanie.
Mieliśmy na nią niewiele czasu ze względu na zawodowe zobowiązania Miłego Mego, ale czas wykorzystaliśmy optymalnie - mimo kilku niespodzianek, jakie zafundowała nam pogoda, a konkretnie - cyklon, który rozbujał ocean.

Większą część drogi do Port Augusta przejechaliśmy po ciemku. Kiedy wstało słońce, mieliśmy szansę kontemplować równinny krajobraz, mijane spore pola uprawne i urokliwie rysujące się po naszej prawej stronie - pasma Gór Flindersa (Flinders Ranges).

Wzdłuż drogi przez sporą część podróży biegły tory kolejowe, raz mijaliśmy długi pociąg towarowy, który ciągnął na północ pokaźny sznur wagonów i kontenerów, także piętrowych. Na drodze towarzyszyły nam road trains - 'pociągi na drogach', czyli ciężarówki.

Od 2012_03_Eyre_Peninsula
Od 2012_03_Eyre_Peninsula
Od 2012_03_Eyre_Peninsula

Skręciliśmy w kierunku malowniczej grupy domków na jednym ze wzgórz (Weeroona Island) i faktycznie zobaczyliśmy tam piękne widoki na zatokę Germein i miasteczko o tej samej nazwie, które czasy swej świetności ma za sobą (kiedyś był tu liczący się port handlowy), ale nadal szczyci się swym drewnianym molo. Jest ono ponoć najdłuższe nie tylko w Południowej Australii, ale i na południowej półkuli.
Weeroona Island nazwę swą zawdzięcza temu, że okresowo faktycznie staje się wyspą, kiedy ilość opadów plus pływy oceanu zalewają równinne tereny pomiędzy osadą a autostradą i faktycznie odcinają ją od stałego lądu.

Od 2012_03_Eyre_Peninsula
Od 2012_03_Eyre_Peninsula

W Port Germein rzeczywiście, przeszliśmy po około 1500 metrów tam i z powrotem i przekonaliśmy się, że to naprawdę sporo jak na molo ;-))

Od 2012_03_Eyre_Peninsula
Od 2012_03_Eyre_Peninsula

Od 2012_03_Eyre_Peninsula
Od 2012_03_Eyre_Peninsula
Od 2012_03_Eyre_Peninsula
Od 2012_03_Eyre_Peninsula
Od 2012_03_Eyre_Peninsula

Byliśmy w Port Germein rano, w czasie odpływu. Woda była spokojna, przejrzysta, widzieliśmy w niej w niej sporo wodorostów, ale i ryb, na które polowały liczne ptaki wodne. Na molo już oczywiście byli wędkarze, a dwójka rybaków podjechała dość daleko wgłąb płytkiej wody ciągnąc łódkę traktorem, po czym wsiedli do łodzi i popłynęli dalej do zatoki na połowy.

Od 2012_03_Eyre_Peninsula

Rzuciliśmy okiem na stary magazyn (kiedyś port był istotnym punktem przeładunkowym w handlu zbożem) i pozostałości latarni morskiej, po czym ruszyliśmy w dalszą drogę.

Od 2012_03_Eyre_Peninsula

Miejscowość w połowie drogi - Port Augusta - tam zaplanowaliśmy wizytę w centrum informacji turystycznej, aby uzupełnić broszury na temat celu naszej wyprawy. Już nie raz zdarzyło mi się pisać, że informacja turystyczna stoi w Australii na imponująco wysokim poziomie. Rządy stanowe dbają o bieżący druk i uaktualnianie materiałów informacyjnych, które są dostępne bezpłatnie m.in. we wspomnianych centrach, jakie działają nieco na zasadzie biur podróży - udzielają informacji oraz pomagają w planowaniu podróży, wycieczek, atrakcji. Można tu również poprosić o wykonanie rezerwacji w wybranych miejscach, a usługi te wykonywane są bezpłatnie.

Piąte miasto Południowej Australii pod względem ilości mieszkańców leży na skrzyżowaniu dróg kolejowych, jest punktem wypadowym w góry Flindersa, a zarazem bramą do Eyre Peninsula.
Mając nieco czasu do otwarcia centrum informacyjnego przespacerowaliśmy się po targu staroci podziwiając skarby na niektórych stoiskach i... odwagę właścicieli innych ;-)) Wśród domowej produkcji ciast, przetworów, sadzonek wszelakich roślin, wyszywanek, wyrobów z drewna wypatrzyliśmy m.in. serię sześciu figurek uśmiechniętego Buddy, który to komplet dołączył do naszego domowego zbioru :-D

Kolejny raz zjechaliśmy z autostrady już na Eyre Peninsula, aby zajrzeć do Whyalla Conservation Park - pojeździliśmy po czerwonej drodze, popatrzyliśmy na scrub, wspięliśmy się na Wild Dog Hill (wzgórze Dzikiego Psa).

Od 2012_03_Eyre_Peninsula
Od 2012_03_Eyre_Peninsula
Od 2012_03_Eyre_Peninsula
Od 2012_03_Eyre_Peninsula

Sielankę poważnie zakłócały... up...rzykrzające się muchy ;-)) Obeszliśmy zatem szlak żwawym marszem, wskoczyliśmy do Volvika i uciekliśmy do Whyalla.
Whyalla jest dość dużym miastem (trzecim co do wielkości populacji w Australii Południowej), o charakterze zarazem przemysłowym i portowym. Znajdują się tu zakłady przetwarzające wydobywane w okolicy rudy żelaza, 'zaplecze' dla transportu kolejowego i morskiego oraz port i marina.
Mimo to miasto oferuje liczne atrakcje turystom i wiele osób spędza tu urlopy pływając, żeglując, nurkując, wędrując po buszu lub wyjeżdżając dalej w outback.

Koło tutejszego centrum informacyjnego jedynie zrobiliśmy sobie zdjęcia na tle statku Whyalla, bo wycieczka po nim miała się odbyć... następnego dnia.

Od 2012_03_Eyre_Peninsula

Przez tereny rolnicze, mijając wielkie ścierniska po zbożu oraz stada owiec jechaliśmy na południe w stronę Port Lincoln.

Od 2012_03_Eyre_Peninsula

Ostatni przystanek na kawę Najmilszy zarządził w Port Neill. Malutkie rolnicze miasteczko, kolejne molo w naszej kolekcji zdjęć, lokalny pub, a w nim przemiły barman, który nawet okiem nie mrugnął, kiedy poprosiliśmy go o dwie kawy latte. Dwójka tambylców niemal ryknęła śmiechem słysząc nasze zamówienie, potem trochę się z nami poprzekomarzali, ale na koniec życzyli nam dobrej podróży i podziękowali za pomoc w odkryciu nieznanych im do tej pory talentów barmana-baristy ;-))

Od 2012_03_Eyre_Peninsula

I w końcu za którymś zakrętem ukazała się panorama Port Lincoln z charakterystycznym białym budynkiem na nabrzeżu - magazynem firmy Viterra. To jeden ze stałych motywów tej wyprawy - podobne budynki z wielkim napisem firmowym mijaliśmy po drodze w prawie każdej z mijanych miejscowości. Nic dziwnego - ponoć 30% całej produkcji zboża w Południowej Australii pochodzi z półwyspu Eyre.

Od 2012_03_Eyre_Peninsula
Od 2012_03_Eyre_Peninsula

Skręciliśmy w stronę molo i głównej ulicy wzdłuż plaży, zakupiliśmy próbkę lokalnego wina i pojechaliśmy do zarezerwowanego apartamentu.

Od 2012_03_Eyre_Peninsula
Od 2012_03_Eyre_Peninsula
Od 2012_03_Eyre_Peninsula
Od 2012_03_Eyre_Peninsula

Volvik na dole w garażu zażywał odpoczynku po długiej podróży, my odpoczywaliśmy na górze wznosząc z niewielkim wyprzedzeniem ;-) urodzinowe toasty lokalnym Shirazem.

Od 2012_03_Eyre_Peninsula


Poniedziałek, 19 marca

Pierwsze zarysy naszej wyprawy pojawiły się w październiku ubiegłego roku, kiedy kupiłam zestaw kuponów: ofertę wiązaną na noclegi i możliwość popływania z... rekinami. Potwierdzając terminy uzupełniłam program wycieczki o jeszcze jedno pływanie - z fokami.
Zapowiadały się ogromne emocje i niezapomniane przeżycia, ale wmieszał się... wiatr :-( A raczej cyklon, który rozkołysał ocean i spowodował, że w niedzielne popołudnie całkiem już niedaleko od Port Lincoln otrzymaliśmy wiadomość, że z zaplanowanego pływania nici :-(

Eeeeehhhhhhhh! Cóż było robić? Wstaliśmy w poniedziałek i pojechaliśmy do biura rozważyć możliwe opcje.
Po całkiem sympatycznej rozmowie z Tracy, która najpierw nas wyprzepraszała (o tyle, o ile można przepraszać za pogodę), a potem zaproponowała przeniesienie pływania na inny termin, patrząc na kalendarz zaplanowanych wypłynięć i prognozę pogody postanowiliśmy w południe... popływać z tuńczykami :-D Zawsze to coś ;-)

Hmmm, i na dodatek zapowiada nam się kolejna (i to stosunkowo niedługo) wizyta w Port Lincoln :-D

Od 2012_03_Eyre_Peninsula
Od 2012_03_Eyre_Peninsula
Od 2012_03_Eyre_Peninsula
Od 2012_03_Eyre_Peninsula
Od 2012_03_Eyre_Peninsula
Od 2012_03_Eyre_Peninsula

Tuńczyki okazały się nie tylko większe, niż myślałam, ale i ładne (takie mają fikuśne żółte płetwy grzbietowe). Ale że tuńczyki to nie rekiny, nie musiałam dotrzymywać zawartej z Najmilszym umowy i - z powodu jednak chłodnego dnia i wzmagającego się wiatru - nie zdecydowałam się na piankę i skok do wody.

Najmilszy pływał i robił zdjęcia pod wodą, ja cykałam z góry.
Zdjęć pewnie trochę przybędzie, bo na pokładzie łódki usłyszeliśmy, że sąsiedzi rozmawiają w staroojczyźnianym języku, więc szybko się zakolegowaliśmy. Marzena i Daniel też pływali ze swoim wodoodpornym aparatem, ale drugi pozostawili mi na chwilę pod opieką - jest zatem szansa, że oprócz zbiorów w naszej fotogalerii będziemy mogli pokazać nieco więcej fot :-D

Przy okazji: ta wyprawa umocniła nas w przekonaniu, że nadchodzi bardzo szybko czas zakupu nowego aparatu fotograficznego - wooow :-D już się nie mogę doczekać :-D

Szybko minął czas przeznaczony na pływanie z tuńczykami, skończył się zapas ryb w skrzynce, do karmienia tychże i... trzeba było wracać na brzeg. Pływanie z tuńczykami odbywa się w pewnym oddaleniu od brzegu, w ogrodzonym siatką obiekcie, gdzie przebywają tuńczyki z pobliskiej fermy tuńczyków. Obiekt został zbudowany specjalnie na potrzeby tej atrakcji turystycznej - jest płytszy i mniejszy niż typowa ferma, ale podobnie zabezpieczony instalacją elektryczną, która zniechęca foki i rekiny, które chciałyby tu zapolować na ryby.

Po powrocie na ląd zajrzeliśmy do Hotelu Marina, której restauracja to jeden z obowiązkowych punktów na liście turysty-smakosza na małe conieco, bo kolację już wcześniej zaplanowaliśmy w innym nie mniej sławnym miejscu ;-))

Od 2012_03_Eyre_Peninsula
Od 2012_03_Eyre_Peninsula
Od 2012_03_Eyre_Peninsula
Od 2012_03_Eyre_Peninsula

Przed kolacją przejechaliśmy przez uliczki Port Lincoln, odwiedziliśmy punkt widokowy the Winters Hill Lookout z wieżą widokową oraz stary młyn the Old Mill Lookout.

Od 2012_03_Eyre_Peninsula
Od 2012_03_Eyre_Peninsula
Od 2012_03_Eyre_Peninsula
Od 2012_03_Eyre_Peninsula
Od 2012_03_Eyre_Peninsula

Kiedy wyścig ze słońcem o światło do zdjęć przestał być tak ważny, skierowaliśmy się znów w stronę molo i deptaka oraz... kolacji ;-)

Wśród araukarii koło plaży stoi pomnik naturalnej wielkości klaczy wyścigowej Makybe Diva, która jako pierwsza trzykrotnie zdobyła puchar Melbourne (tylko pięciu koniom udało się to więcej niż jeden raz i była wśród nich jedyną klaczą, postawiono na nią rekordowe ilości pieniędzy i wygrywano rekordowo wysokie stawki). Jej imię powstało ze złożenia dwóch pierwszych liter imion pracowników właściciela klaczy (Maureen, Kylie, Belinda, Diane i Vanessa)- Tony'ego Šantića, który pochodzi z Port Lincoln i zajmuje się połowem tuńczyków.

Od 2012_03_Eyre_Peninsula
Od 2012_03_Eyre_Peninsula

Od 2012_03_Eyre_Peninsula
Od 2012_03_Eyre_Peninsula
Od 2012_03_Eyre_Peninsula
Od 2012_03_Eyre_Peninsula

I tak oto nadeszła pora, aby udać się na wyczekaną kolację :-D Już rano w czasie śniadania przejrzeliśmy kartę i wybraliśmy dania :-D Marzena i Daniel pozwolili sobie ulec sugestii :-D
Del Giorno’s Cafe Restaurant w pełni zasługuje na swą sławę - jest to miejsce przyjazne, gdzie można wygodnie usiąść i zerkając na piękne widoki za oknem zjeść smaczny posiłek, napić się kawy lub piwa - co sprawdziliśmy zarówno rano podczas śniadania, jak i wieczorem podczas kolacji - polecamy!
A jeśli uda Wam się spotkać Craiga (Kiwi o zniewalającym uśmiechu), potraktujcie to jak wartość dodaną :-D

Od 2012_03_Eyre_Peninsula
Od 2012_03_Eyre_Peninsula
Od 2012_03_Eyre_Peninsula
Od 2012_03_Eyre_Peninsula

Nic dziwnego, że po takiej kolacji w parku przy plaży pojawili się jeźdźcy, a wśród nich także i pewien dżokej ;-)

Od 2012_03_Eyre_Peninsula
Od 2012_03_Eyre_Peninsula
Od 2012_03_Eyre_Peninsula
Od 2012_03_Eyre_Peninsula

Wtorek, 20 marca

Wtorek wstał pogodny, ale bardzo wietrzny (to dziś mieliśmy pływać z fokami...). Marzena i Daniel zdecydowali się pojechać w okolice Ceduny, gdzie inny operator także organizuje podobną atrakcję, my ze względu na planowany na środę powrót do Adelajdy zdecydowaliśmy się dziś pojechać do Coffin Bay zobaczyć tamtejsze parki narodowe - Coffin Bay National Park i Kellidie Conservation Park).

Od 2012_03_Eyre_Peninsula
Od 2012_03_Eyre_Peninsula

Dojazd zajmuje niecałą godzinę. Niestety, im bardziej oddalaliśmy się od Port Lincoln, tym bardziej chmurzyło się niebo, a wiatr nie tracił na sile.

Od 2012_03_Eyre_Peninsula

Będąc w Coffin Bay skręciliśmy po ostrygi. W metalowym budynku odbywa się czyszczenie i sortowanie oraz przygotowanie do wysyłki świeżo przywiezionych z fermy ostryg. The Oyster Shed jest jedynym miejscem w okolicy (a zakładów przetwórczych jest tu sporo), gdzie można zobaczyć i posłuchać o hodowli i przygotowaniu ostryg, gdzie można ich spróbować świeżutkich pachnących oceanem, zakupić więcej na wynos (na tuziny - według życzenia klienta - zamknięte lub otwarte, tylko cytrynę trzeba dokupić w sklepiku przy marinie ;-), albo dowiedzieć się, jak zorganizować zakup z odbiorem w Adelajdzie :-D

Od 2012_03_Eyre_Peninsula
Od 2012_03_Eyre_Peninsula
Od 2012_03_Eyre_Peninsula
Od 2012_03_Eyre_Peninsula

Przygotowani do drogi :-D wyruszyliśmy do parku Coffin Bay. Przy wejściu należy wykupić wejściówkę (pieniądze wrzuca się do koperty, od której odrywa się kawałek wypełnionego kwitka, który z kolei przykleja się na szybie samochodu; koperta z pieniędzmi i danymi turystów zostaje w skrzynce na bramie).

Od 2012_03_Eyre_Peninsula
Od 2012_03_Eyre_Peninsula
Od 2012_03_Eyre_Peninsula

Nad nami pochmurne niebo, a wokół nas przepiękne widoki. Dość daleko można wjechać 'zwykłym' samochodem, choć oczywiście znowu najwięcej zobaczą pasażerowie pojazdów z napędem na cztery koła. Hmmm, za każdym razem powtarzamy sobie, że obecnie rozpoznajemy teren przed wszystkimi wyprawami, co to jeszcze przed nami :-D

Na trasie 'dwukołowców' jest kilka punktów widokowych, więc odwiedziliśmy wszystkie z nich dojeżdżając tak daleko, jak się dało.

Templetonia Lookout

Od 2012_03_Eyre_Peninsula
Od 2012_03_Eyre_Peninsula

Almonta Beach - słynna z wędkarskich zdobyczy. Tym razem w oceanie widać było wielkie ławice łososi, które silny wiatr niemal zepchnął na brzeg. Gdyby nie wyjaśnienie spotkanego wędkarza, do głowy by nam nie przyszło, że widoczne w wodzie ciemne plamy to ryby! Ale faktycznie! Kiedy podnosiły się fale, można było zobaczyć na 'ścianie wody' sylwetki łososi - dużo trudniej było to uchwycić na zdjęciu, ale wytrwale próbowaliśmy ;-))
A sama plaża? Cudna! Turkus wody i biel wydm zrobiły na nas wystarczająco duże wrażenie, abyśmy mogli sobie wyobrazić, jak pięknie ten krajobraz wygląda przy bezchmurnym niebie w słoneczny dzień.
Cóż, nie można mieć wszystkiego, ale plus dzisiejszej pogody odkryliśmy nieco później ;-))

Od 2012_03_Eyre_Peninsula
Od 2012_03_Eyre_Peninsula
Od 2012_03_Eyre_Peninsula
Od 2012_03_Eyre_Peninsula
Od 2012_03_Eyre_Peninsula
Od 2012_03_Eyre_Peninsula
Od 2012_03_Eyre_Peninsula

Kolejny punkt widokowy na Złotą Wyspę (the Golden Island) - znowu ławice łososi w wodzie. Tym razem jednak widzieliśmy też więcej wędkarzy.
Nie odmówiłam sobie poszerzenia mojej kolekcji zdjęć z serii: co Cię może spotkać na wycieczce? ;-)

Od 2012_03_Eyre_Peninsula
Od 2012_03_Eyre_Peninsula
Od 2012_03_Eyre_Peninsula
Od 2012_03_Eyre_Peninsula

The Avoid Point - tu złapał nas deszcz. Zaczęło się od znośnej mżawki, ale urosło do gęstego zimnego opadu...
Z jednej strony platformy widokowej wzdłuż ławicy łososi harcował delfin (niestety, nie udało mi się złapać jego skoków na fotce), z drugiej strony wśród skał bawiła się foka (też mam na zdjęciu tylko skały...).

Od 2012_03_Eyre_Peninsula
Od 2012_03_Eyre_Peninsula

A tu wspomniany wcześniej plus deszczowej pogody - sprytne kangury nauczyły się, że na asfaltowej drodze podczas deszczu w koleinach zbiera się woda. Jechaliśmy zatem od jednej kangurzej rodziny do drugiej.
Mieliśmy je tuż koło samochodu - walczyły rozdarte między strachem przed człowiekiem/ samochodem a pragnieniem, a my cykaliśmy foty (ja - starając się nie piszczeć z uciechy ;-).

Od 2012_03_Eyre_Peninsula
Od 2012_03_Eyre_Peninsula
Od 2012_03_Eyre_Peninsula
Od 2012_03_Eyre_Peninsula
Od 2012_03_Eyre_Peninsula
Od 2012_03_Eyre_Peninsula
Od 2012_03_Eyre_Peninsula
Od 2012_03_Eyre_Peninsula

Przy Yangie Bay znajduje się pierwsze od wjazdu do parku pole kempingowe i tam też kończy się droga dla 'dwukołowców'. Stąd również odchodzi kilka szlaków spacerowych, ale ze względu na pogodę (deszcz, zimno i wiatr) nie podjęliśmy wyzwania :-(
Poniżej miniprzedsmak tego, co można zobaczyć jadąc z napędem na cztery koła...

Od 2012_03_Eyre_Peninsula
Od 2012_03_Eyre_Peninsula

Wróciliśmy do Coffin Bay i po wyjeździe z parku zrobiliśmy przerwę na mały posiłek regeneracyjny dla kierowcy.

Od 2012_03_Eyre_Peninsula
Od 2012_03_Eyre_Peninsula

A potem jadąc przez nadmorski pas kolejnego parku (Kellidie Conservation Park) wróciliśmy do autostrady prowadzącej z powrotem do Port Linclon.
Tu przerwa na sesję fotograficzną roślin, które wcześniej widzieliśmy jeżdżąc na wschód, koło Keith (który ma tę roślinę w swoim herbie - ciągle szukam nazwy...).

Od 2012_03_Eyre_Peninsula

W Port Lincoln spędziliśmy deszczowe popołudnie w Marina Hotel - każdy nad swoją gazetą ;-) - czekając na kolację, a właściwie - na powrót Marzeny i Daniela.

Nagrodą za wytrwałość były przysmaki kuchni tajskiej, znowu z owocami morza w roli głównej. Nie na darmo Port Lincoln nazywany jest stolicą seafood w Południowej Australii ;-)

Od 2012_03_Eyre_Peninsula
Od 2012_03_Eyre_Peninsula

Rozpoczęte przy kolacji długie Polaków rozmowy przeciągnęły się poza posiłek. Już po zamknięciu restauracji odwiedziliśmy Marzenę i Daniela, aby obejrzeć ich zdjęcia z dzisiejszego pływania z fokami - dalej na zachód, niedaleko Ceduny udało im się namierzyć innego usługodawcę, z którym mimo niesprzyjającej pogody popłynęli i przez kilka godzin pływali z fokami.
Zdjęcia i opowieści cudne! Mamy nadzieję, że dotrze do nas link do galerii zdjęć, mamy nadzieję, że nasze przełożone na później pływanie dostarczy nam porównywalnych emocji i... mamy nadzieję, że i miejsce koło Ceduny uda nam się kiedyś odwiedzić :-D

Był jeszcze jeden powód, dla którego nie śpieszyło nam się na nocleg... Kupon z ofertą obejmował tylko dwa noclegi, trzeci został dokupiony ze względu na planowane pływanie z rekinami. Rezerwacja była robiona późno, niewiele miejsc było jeszcze dostępnych, nie wszędzie można się zatrzymać tylko na jedną noc, cena i opis bez zdjęć też zrobiły swoje i oto... wylądowaliśmy w Hotelu Boston ;-) (you'll love it - oł jeee ;-)

Od 2012_03_Eyre_Peninsula
Od 2012_03_Eyre_Peninsula
Od 2012_03_Eyre_Peninsula
Od 2012_03_Eyre_Peninsula

Wtopa na całego: klimaty, jakby wehikuł czasu rzucił nas sporo wstecz, opisane na stronie internetowej 'odświeżenie wnętrz' to najprawdopodobniej łazienki, które były najprzyzwoitsze w całym tym nieporozumieniu.
No cóż, zmożeni atrakcjami dnia przytuliliśmy głowy do poduszek i mimo nieprzytulnego wnętrza, hałasującego sąsiada, zapachu piwa z pubu na dole i stęchlizny na górze, stukającego okna... spaliśmy zaskakująco dobrze :-)

Środa, 21 marca

Wczesnym rankiem obudziły nas hałasy w pobliskim zakładzie produkcyjnym (przyjechały tam chyba wszystkie ciężarówki z okolicy ;-), więc wstaliśmy szybciutko, pozbieraliśmy co nasze i pojechaliśmy podreperować morale na śniadaniu w Del Giorno's.

Po śniadaniu odwiedziliśmy ponownie centrum informacji turystycznej: zarezerwowaliśmy wycieczkę w Fresh Fish Company oraz bilety na prom ;-)

Ostatnim punktem pobytu w Port Lincoln była wizyta w Fresh Fish Company - przetwórni ryb i owoców morza połączona z poczęstunkiem-degustacją ich wyrobów. Wycieczka z jedną z pracownic trwała prawie godzinę. Jej finałem były oczywiście zakupy na dzisiejszy lunch ;-)

Od 2012_03_Eyre_Peninsula
Od 2012_03_Eyre_Peninsula

Nasza przewodniczka - Kate - pokazała nam, co obecnie mają w magazynie i co dzisiaj wyjedzie do klientów: w Port Lincoln, w innych miastach Południowej Australii oraz innych stanów, a nawet dalej - ciężarówkami-chłodniami.

Pokazała nam:
- snappery:

Od 2012_03_Eyre_Peninsula
Od 2012_03_Eyre_Peninsula

- kałamarnicę:

Od 2012_03_Eyre_Peninsula

- whiting'a:

Od 2012_03_Eyre_Peninsula

- garfish'a:

Od 2012_03_Eyre_Peninsula

- flathead'a:

Od 2012_03_Eyre_Peninsula
Od 2012_03_Eyre_Peninsula

- tuńczyka:

Od 2012_03_Eyre_Peninsula

- ostrygi (z prezentacją otwierania muszli tradycyjnym nożykiem do ostryg i przemysłowym otwieraczem nieco przypominającym wiertarkę, oraz poczęstunkiem)

Od 2012_03_Eyre_Peninsula
Od 2012_03_Eyre_Peninsula

Potem weszliśmy zobaczyć stanowiska, gdzie obrabia się dostarczone produkty. Zobaczyliśmy obieranie krewetek i filetowanie garfish'a. Tempo i precyzja ruchów pracowników naprawdę budziły podziw i szacunek.

Od 2012_03_Eyre_Peninsula
Od 2012_03_Eyre_Peninsula
Od 2012_03_Eyre_Peninsula
Od 2012_03_Eyre_Peninsula
Od 2012_03_Eyre_Peninsula
Od 2012_03_Eyre_Peninsula

Na koniec - oczekiwany poczęstunek w sklepie ;-) Między innymi wędzona w przetwórni ryba.
A potem - zakupy ;-)

Od 2012_03_Eyre_Peninsula
Od 2012_03_Eyre_Peninsula

Od 2012_03_Eyre_Peninsula
Od 2012_03_Eyre_Peninsula
Od 2012_03_Eyre_Peninsula

Od 2012_03_Eyre_Peninsula
Od 2012_03_Eyre_Peninsula
Od 2012_03_Eyre_Peninsula

W ramach części dla wegetarian cyknęłam parę fotek za sklepem: pigwy z owocami oraz opuncji z kwiatami i owocami ;-)

Od 2012_03_Eyre_Peninsula
Od 2012_03_Eyre_Peninsula

I tak oto nadszedł moment pożegnania Port Linclon i wyruszenia w drogę powrotną.
Jeszcze ostatni rzut oka...

Od 2012_03_Eyre_Peninsula
Od 2012_03_Eyre_Peninsula

... i pomknęliśmy przez rolnicze obszary Eyre Peninsula w kierunku Cowell i Lucky Bay przystając tu i ówdzie i skręcając do niektórych miejscowości (np. do Port Neill - na pożegnalną kawę w lokalnym pubie).

Od 2012_03_Eyre_Peninsula
Od 2012_03_Eyre_Peninsula
Od 2012_03_Eyre_Peninsula
Od 2012_03_Eyre_Peninsula
Od 2012_03_Eyre_Peninsula
Od 2012_03_Eyre_Peninsula
Od 2012_03_Eyre_Peninsula
Od 2012_03_Eyre_Peninsula
Od 2012_03_Eyre_Peninsula
Od 2012_03_Eyre_Peninsula
Od 2012_03_Eyre_Peninsula
Od 2012_03_Eyre_Peninsula
Od 2012_03_Eyre_Peninsula

O czwartej miał odpłynąć prom. Z Lucky Bay koło Cowell do Wallaroo na York Peninsula. Myśleliśmy, że zaoszczędzimy na czasie, ale w sumie przeprawa promem okazała się raczej kolejną atrakcją turystyczną.

- Podróż zajmuje około godziny, ale trzeba być pół godziny wcześniej. Poza tym ze względu na pogodę prom się spóźnił, a i do brzegu dotarł później, niż było zaplanowane.
- Z trasy odpada jakieś trzysta parę kilometrów (opcja bez promu to ok. 650 km, a opcja z promem to ok. 330 km drogą). Fakt, oszczędza się benzynę i zamiast prowadzić samochód kierowca ma przerwę, także na posiłek i kawę (i odwiedzenie toalety ;-).
- Przeprawa jest dość droga (opłata za samochód plus za każdego pasażera; jeśli rezerwację zrobi się wcześniej przez Internet otrzymuje się 10% zniżki).
- Prom jest nowy, duży (zabiera ok. 85 samochodów, w tym także te z przyczepami), ma wygodną kafejkę z fotelami wzdłuż przeszklonych ścian i otwarty górny pokład z siedzeniami dla pasażerów. W kafejce można się napić kawy, herbaty, są napoje chłodzące i dość skromne menu - m.in. świeżo przygotowywane kanapki i hot dogi.

Od 2012_03_Eyre_Peninsula
Od 2012_03_Eyre_Peninsula
Od 2012_03_Eyre_Peninsula
Od 2012_03_Eyre_Peninsula
Od 2012_03_Eyre_Peninsula
Od 2012_03_Eyre_Peninsula
Od 2012_03_Eyre_Peninsula
Od 2012_03_Eyre_Peninsula

Ha, dzięki temu, że wracaliśmy promem, mogliśmy po raz pierwszy rzucić okiem na drugi z półwyspów, bliżej na zachód od Adelajdy - York Peninsula ;-) Ścigając się ze słońcem przecięliśmy półwysep jadąc do Port Wakefield, gdzie wjechaliśmy na autostradę, którą jechaliśmy w niedzielę.

Od 2012_03_Eyre_Peninsula

Zwieńczeniem naszej wyprawy była kolacja po powrocie do Adelajdy - w naszym ulubionym zaprzyjaźnionym Charminar.

Na stole pojawiły się daal makhni, podwójna samosa, goat do pyaza, saag paneer, placki garlic naan i ryż biryani vegetables. I jeszcze piwo Kingfisher oraz mango lassi ;-)

Od 2012_03_Eyre_Peninsula
Od 2012_03_Eyre_Peninsula
Od 2012_03_Eyre_Peninsula
Od 2012_03_Eyre_Peninsula
Od 2012_03_Eyre_Peninsula

Jeszcze raz spełniliśmy spóźniony urodzinowy toast dla Nieobecnych oraz uczciliśmy szczęśliwy powrót z kolejnej ciekawej wyprawy.

**************************************************

Podsumowując: to była bardzo krótka, intensywna, ciekawa wycieczka.

Mimo że można by ją nazwać kompletnie chybioną (plan, z jakim tam jechaliśmy - pływanie z fokami i z rekinami - kompletnie runął i dowiedzieliśmy się o tym tuż przed dojechaniem do celu), udało się stworzyć nowy grafik i, mimo że pogoda nam raczej nie dopisała niż dopisała, całkiem sporo udało nam się zobaczyć i dowiedzieć.

Port Lincoln jest ciekawym miasteczkiem, przyjaznym turystom. Widać, że mimo dużej części przemysłowej, infrastruktura turystyczna istnieje i się rozbudowuje, władze i mieszkańcy miasteczka zdają się mieć plan, jak wykorzystać posiadane atuty na potrzeby turystyki. Przemysłowe części miasteczka nie szpecą go, ani nie tłumią jego uroku. Podoba nam się w jaki sposób jest realizowana i promowana polityka mądrego gospodarowania zasobami: organizacja połowów, ustalane limity, zasady funkcjonowania licencji i hodowli.

Miasteczko nie jest zbyt duże, w biurze informacji można dostać wszelkie informacje, a także broszury i mapę miasta i okolic.
Nie ma problemu z parkowaniem, są tu dwa hipermarkety. Jest poczta, banki i bankomaty, lokalny Council, biblioteka, księgarnie.
Wzdłuż wybrzeża biegnie pieszy szlak turystyczny. Wachlarz atrakcji jest dosyć spory: oprócz spacerów, można pływać, nurkować, żeglować, łowić ryby samemu albo na wynajętych łodziach, są parki ze zwierzętami i oferty wyjazdów safari oraz atrakcje-interakcje ze stworzeniami morskimi, są winnice, można pojeździć na segway'ach. Można jeździć na wycieczki samochodem - w bliskiej odległości znajdują się parki narodowe Coffin Bay i Linclon.

Od 2012_03_Eyre_Peninsula
Od 2012_03_Eyre_Peninsula
Od 2012_03_Eyre_Peninsula
Od 2012_03_Eyre_Peninsula

Oferta noclegowa w Internecie wydaje się skromna, ale jeśli poszuka się dłużej i jeżeli doda się oferty dostępne w miejscowym biurze informacji turystycznej - możliwości jest dość sporo.
Co do biura informacji turystycznej - byliśmy tam dwa razy i za każdym razem wychodziliśmy zadowoleni.

Apartament, w którym spaliśmy - fantastyczny, aż za dobry/ za duży, jak na nasze potrzeby. Pięknie położony nad kanałem w marinie, ma trzy sypialnie (łóżko podwójne, dwa łóżka pojedyncze, łóżko piętrowe - na dole podwójne + na górze pojedyncze, w salonie na dole dwie sofy), dwie łazienki (na górze z wanną z hydromasażem i kabiną prysznicową, na dole tylko kabina prysznicowa), jest też pralnia i wyposażona kuchnia ze zmywarką i mikrofalówką oraz kompletem naczyń, szkła, sztućców i potrzebnych do przygotowywania posiłków sprzętów.

W ramach kuponu czekała na nas butelka wina (o dziwo, z Wiktorii?? zdziwiło nas, że nie z lokalnej winnicy??).
Zapowiadane w kuponie śniadania kontynentalne to po prostu zapasy w lodówce i spiżarni (znowu: zdziwiło nas, że mieliśmy wyliczone po cztery kromki chleba tostowego w dwóch woreczkach strunowych...).

Przy apartamencie jest pojedynczy zamykany garaż.
W garażu na gości czeka komplet wędek i BBQ.
Ryby można łowić z trawnika za domem, bo wprost z domu wychodzi się na trawnik, który schodzi do obmurowanego nabrzeża. Można zatem także pływać schodząc z murku wprost do wody. W kanale ponoć pojawia się regularnie foka zwana Henrym (nie mieliśmy okazji zobaczyć Henry'ego).

W okolicy widać sporo nowych domów, wiele z nich ewidentnie przeznaczona jest dla turystów. Jest też sporo wydzielonych, czekających na kupca działek i wciąż wydziela się nowe.

Port Lincoln nazywany jest stolicą owoców morza w Południowej Australii i nie sposób nie zgodzić się z trafnością tego tytułu. Lokalny rynek dostarcza codziennie świeżych zapasów ryb i owoców morza. Część pochodzi z okolicznych hodowli, część dostarcza się z dalszych części półwyspu.

Towar ten trafia między innymi do restauracji i kafejek w Port Lincoln. Znakomita ich większość znajduje się przy głównej ulicy wzdłuż plaży. Większość restauracji realizuje też dostawy jedzenia pod zamówiony adres.

Ograniczona ilość czasu nie pozwoliła nam zajrzeć do żadnej z winnic, ale degustacja wina kupionego w sklepie wypadła na plus. W okolicy uprawia się ponoć Cabernet Sauvignon, Merlot, Shiraz, Riesling i Chardonnay (Boston Bay Wines), a Delacolline Estate Winery słynie z mieszanki Sauvignon Blanc/Semillon.

W maju planujemy wrócić, aby zrealizować przełożone atrakcje - mam nadzieję, że tym razem pogoda nam dopisze :-) Szkoda, że będzie to końcówka jesieni, ale ponoć jest to nadal dobry czas na podobne zajęcia ;-)
Mimo niewypału i szybkiej zmiany planów w sumie możemy polecić Adventure Bay Charters.