9 lutego 2012

Rekonwalescent

To miał być kolejny szalony weekend...
Nie na darmo jednak chińskie przysłowie przestrzega przed tym, jak formułujemy swoje pragnienia... Był bowiem, hmmm, szalony inaczej.

Miły Mój wybierał się do pracy, ja po nowe pazoory. Jedliśmy śniadanie, każdy swoje... A jednak nie każdy! Aganiok pojawił się w sypialni, w kuchni, ale nie podszedł do żadnej z misek. Leżał sobie w korytarzu popatrując na ogród...
Na szczęście zdziwiło to Najczujniejszego z Moich Mężów, który obejrzał sobie delikwenta, obmacał i... usłyszał syknięcie podczas obmacywania tylnej łapy.

Zatem zamiast na umówione spotkania pojechaliśmy, po krótkiej rozmowie przez telefon, do kliniki, gdzie doktor Rebecca przyjęła nas poza kolejnością. Krótkie badanie, macanie nogi (Aganiok potulny i grzeczny) i decyzja: kot zostaje, po podaniu narkozy będzie wykonane prześwietlenie, bo łapa jest złamana.
W zależności od tego, co pokaże się na zdjęciu, zadecydujemy co dalej...

Tuż przed południem okazało się, że tylna łapa złamana jest w/przy kolanie - w dwóch miejscach, z przemieszczeniem. Zdjęcia zostały wysłane do innej kliniki do konsultacji, do ortopedy i chirurga - doktora Richarda.
W pierwszej klinice nie wykonuje się bardziej skomplikowanych operacji, w soboty pracują tylko do czternastej, a że żadne z nas nie było w stanie zdążyć na tę godzinę z powrotem, więc doktor Rebecca przewiozła pacjenta do drugiej kliniki w drodze do domu, a ja dojechałam później.

Aganiok już wybudzony leżał w klatce i czekał grzecznie na rozwój wypadków. Już cały personel zdążył Go pokochać, bo popatrywał słodko na przechodzących, a pogłaskany włączał głośne mruczenie w trybie: traktor. Hmmm, wygłaskałam, wytłumaczyłam co się dzieje i co Go czeka, i pojechałam do domu, bo decyzja jeszcze nie zapadła.

Doktor Richard zadzwonił tuż przed szóstą i potwierdził i kolano, i złamanie, i przemieszczenie... Zasugerował operację i założenie dwóch śrub (po angielsku pins brzmią chyba ciut mniej groźnie...).

W niedzielę koło południa zadzwoniliśmy do kliniki z nadzieją, że pojedziemy odebrać małego pacjenta. Usłyszeliśmy, że operacja przebiegła zgodnie z planem, że Aganiok się obudził, je, pije i odwiedza kuwetę, mruczy przy głaskaniu, ale powinien zostać w klinice do poniedziałku, żeby się upewnić, że wszystko w porządku.

Hmmm, został zatem do poniedziałku. Rano ustaliliśmy, że po południu Najlepszy z Moich Mężów pojedzie odebrać Aganioka. Pojechał. I co? I okazało się, że podczas przeglądu 'przed wypisem z kliniki' doktor Richard przyjrzał się bliżej przedniej łapie... i odkrył, że też jest złamana! Na szczęście w tym wypadku wystarczył tylko gips (ale że założony jest od pazurów do barku włącznie, to Aganiok wyraźnie nie podziela tej opinii :-( ).

Rekonwalescent przyjechał do domu wygolony, z zapasem antybiotyku i kroplami na podrażnione oko. Z przykazaniem, że nie wolno Mu wychodzić z domu i zaproszeniem na kolejne kontrole co tydzień. Plan jest taki, żeby gips zdjąć za miesiąc, a śruby z tylnej łapy wyjąć za dwa miesiące...
Wygoloną ma 'tylną lewą ćwiartkę' i wygląda to dosyć dramatycznie - na łapie futro zostało na tej części, która przy siedzeniu opiera się o podłogę, brzuch jest wygolony, bok aż do kręgosłupa i do ogona.
Dobrą chwilę zajęło Mu opanowanie sztuki poruszania się, na początku nawet nie umiał utrzymać równowagi.
Jak będzie? Zobaczymy.

Od Lawendowa_Chatka_2011
Od Lawendowa_Chatka_2011

I jak ma się mały biedny Aganiok? - zapytacie.
Otóż, w poniedziałek wieczorem wyniosłam biedusia na chwilę na trawę do ogrodu, żeby sobie poleżał pod wiązem. Leżał, oddychał ogrodowym powietrzem, więc dałam się nabrać. Kiedy tylko podreptałam do łazienki, Aganiok błyskawicznie znalazł się koło ogrodzenia i dalejże próbować wspiąć się na nie!

Mistrz Projektów zajęty wówczas na dachu ponoć w trzy sekundy znalazł się na dole i dalejże łapać uciekiniera. Uciekinier na szczęście świetnie wiedział, o co chodzi i jak kulawy wiatr pomknął do domu.
Hmmm, pilnujemy zatem drzwi, co nie jest całkiem łatwe i Aganiok nie wychodzi na trawę i słoneczko...

Jak radzi sobie poza tym? Chyba dobrze. Opanował chodzenio-skakanie z gipsem łącznie z wchodzeniem do kuwety i wyskakiwaniem na/zeskakiwaniem z sofy, łóżka. Je, pije, broni się przy podawaniu lekarstw, mruczy przy głaskaniu i niestety dość często macha ogonem.

A jak całą tę sytuację przyjął Popiołek? - zapyta ktoś może.
Popiołek podczas nieobecności Aganioka był bardzo zmartwiony - chodził, szukał, wołał, a my się zastanawialiśmy: czy bardziej się martwi nieobecnością młodszego kolegi czy perspektywą, że znowu przywieziemy Mu do nauki kolejnego malucha? Mogliśmy sobie żartować, bo wiedzieliśmy, że tym razem nic się nie stało!

Popiołek nie tylko wychodził do ogrodu za dom, ale i przeciskał się pod furtką (co podpatrzył u Aganioka i co robi sporadycznie lub w ogóle), żeby sprawdzić też przed domem i koło garażu. Głośno, płaczliwym tonem ewidentnie wołał Aganioka, żeby wrócił do domu! I tak co jakiś czas przez cały wieczór i w nocy!

Przy kolacji w sobotę Najlepszy z Pantusiów podzielił się z Popiołkiem swoją porcją kurczaka. Spojrzeliśmy do miski - Popiołek nie zjadł wszystkiego - połowę zostawił. Dla Aganioka?

***********************

Szczęście w nieszczęściu, jesteśmy w komplecie!
Ale mogło być inaczej.
Kolejny domowy kot spotkał się z samochodem.

I niby wiemy, że wypadki się zdarzają,
niby wiemy, że koty powinny siedzieć w domu,
niby wiemy, że kota nie upilnujesz,

ale wiemy też,
że koło Lawendowej Chatki bardzo często przekraczane jest
- i to o dużo -
narzucone ograniczenie prędkości.

Dźwięk jadącego zbyt szybko samochodu, piski opon przy zakrętach rozlegają się tu znacznie częściej niż dźwięk startującego lub lądującego samolotu!
Zarówno w dzień, jak i w nocy, w tygodniu i w weekendy.
Hmmmmm, chodzi mi po głowie pewien pomysł...

************************

Przy okazji, nie mogę nie napisać, że weterynarze, jak zwykle do tej pory tutaj, stanęli na wysokości zadania.
Znów czuć było ich zaangażowanie, żeby pomóc poszkodowanemu zwierzakowi,
widać było podejście fachowe,
ale i 'ludzkie'
- z troską o zwierzaka, który nie do końca wie, co się dzieje, a nie do końca rozumie tłumaczenie, ale i o zestresowanych właścicieli.

Doktor Rebecca uzgodniła z nami 'plan działania', ale skonsultowała swoje przypuszczenia z innym specjalistą i sprawnie pośredniczyła w 'przekazaniu' pacjenta dalej.
Doktor Richard powtórzył prześwietlenie, wykonał operację, ale przed oddaniem pacjenta do domu sprawdził jeszcze raz wszystko i... znalazł jeszcze jeden uraz, którym się zajął.

Obyśmy mogli do nich wracać tylko na nudne rutynowe wizyty kontrolne!

2 komentarze :

Lena pisze...

Strasznie przykro czytac o zwierzaku, ale moze jednak pomyslcie o tym ogrodzeniu 'antykotowym' - wyglada mi to na takie, ktore latwo zamontowc, zdemontowac, przeniesc (kiedys pisalamw komentarzu - to sie nazywa http://www.oscillot.com.au/ nawet maja centrum w Adelajdzie). W YT jest fajny filmik, gdzie kot probuje to sforsowac.

Ola pisze...

A jak się teraz Aganiok czuje? Mam nadzieję, że nauczy to wędrowniczka do większej uwagi na drodze.