30 listopada 2011

Pożegnanie wiosny

Wyczekana, wytęskniona i... już po wiośnie - jutro zaczyna się lato.

W nową porę roku wkraczamy z zapasem nadziei, energii i dumnie podniesionym czołem :-D
'Ogród' w 'pergoli' rośnie w oczach: sadzonki w skrzynkach i koszykach pięknie się rozkrzewiły, nasiona wykiełkowały pięknie z wyjątkiem papryki (na razie - mamy nadzieję), pomidory i ogórki zasłużyły na sznurki - pięknie rosną i prezentują kwiaty (a jeden z pomidorów nawet pierwsze dwa owoce).

Od Lawendowa_Chatka_2011
Od Lawendowa_Chatka_2011
Od Lawendowa_Chatka_2011

Kuzyn Konia, czyli starszy fikus już prawie sięga sufitu, co chwilę rozwija nowe liście, młodszy - dzielnie go goni. Oba phalenopsisy w pełnym rozkwicie.

Od Lawendowa_Chatka_2011
Od Lawendowa_Chatka_2011
Od Lawendowa_Chatka_2011

Na zewnątrz frangipani prezentują coraz większe liście, na jednym z wierzchołków rośnie kwiatostan - trzymam mocno kciuki szeroko się uśmiechając.

Od Lawendowa_Chatka_2011

U cytrusów w beczkach najwięcej dzieje się u cytryny - widać kilka pokoleń, czyli owoce o różnych rozmiarach oraz sporo pączków kwiatowych, lemonka i mandarynka mają małe owocki. Pomarańcze: jedna nadal śpi, druga chyba nieco się zbiera do życia (niedawno Najlepszy z Ogrodników znowu ją nieco popodcinał).

Od Lawendowa_Chatka_2011
Od Lawendowa_Chatka_2011

Wiosna pożegnała nas piękną pogodą - dziś było ciepło i słonecznie, wczoraj wieczorem i w nocy zaliczyliśmy popisowy deszcz (chwilami tak mocno bębnił o dach, że wychodziliśmy sprawdzić, czy to nie grad, ale nie - to były tylko duże gęsto padające krople). Była też burza z efektownymi piorunami (u nas bardziej je było widać niż słychać) i porywisty wiatr.
Przygotowania do burzy nieco zmąciły nam poniedziałek: powietrze w ciągu dnia wypełniała ciepła duszna wilgoć (temperatura około 28 stopni), a moją głowę prawie rozerwało na kawałki.
Ufffff, w końcu spadł deszcz, powiał wiatr, przeszła burza i... wszystko wróciło do normy.

Podczas deszczu nie tylko my odetchnęliśmy z ulgą - wyraźnie odżyły też rośliny. Śmiałam się, że gdyby nie bębnienie, to usłyszelibyśmy jak trawa rośnie :-D Za Chatką wyraźnie widać świeże odrosty (bo przez chwilę przebijały wysuszone połacie), za to z przodu trawnik zrobił się popisowy - chodzi się po nim jak po dywanie - przyjemnie sprężynuje pod stopami ;-)

A co słychać poza Chatką?

Otóż, w Stella Creek Orchard w ostatni weekend listopada rozpoczął się sezon czereśniowy.
Pojechaliśmy w niedzielę i trafiliśmy w dziesiątkę.

Od Zdjęcia_Bloggera_5
Od Zdjęcia_Bloggera_5
Od Zdjęcia_Bloggera_5

Albo nie wszystkim się chciało, albo pochmurna sobota odstraszyła chętnych - słowem: tłoku nie było :-D Zebraliśmy dwa wiaderka pięknych owoców z dwóch jasnych odmian: Summit (powtarzam za źródłem: dojrzewa w środku sezonu, o jasnym kolorze i silnym, słodkim smaku. Jedna z odmian o największych owocach - piękne czereśnie w kształcie serca o fantastycznym smaku. Ze względu na rozmiar i pozostałe właściwości osiąga najwyższe ceny w sprzedaży.) i Vega (wczesna odmiana o białym miąższu i skórce w kolorach złota i czerwieni. Owoce o średniej do dużej wielkości, średnio słodkie. Vega ma swoich wielbicieli ze względu na unikatowy smak.)
Trudno powiedzieć, które są lepsze. Duże (wielkości mirabelek 8-0), soczyste, aromatyczne.

Od Zdjęcia_Bloggera_5

Wracając z czereśniowych sadów wstąpiliśmy do Stirling na pyszny lunch w Tranquilo - niedużej nastrojowej knajpce, której wnętrze tchnie śródziemnomorskim ciepłem (werandę ocienia winorośl), gdzie obsługa jest fachowa, przyjazna i uśmiechnięta, a dania - mmmmmmmm, smakują wybornie.
Zjedliśmy lunch: Najlepszy z Mężów filet z kangura (buuuuuuu....) z puree z patatów, duszonym szpinakiem i wywarem (jus) z buraków, ja - pyszną sałatkę z grillowanych warzyw z karmelizowanymi orzechami pekan.
Z żalem, ale i z powodu braku miejsca w żołądkach zrezygnowaliśmy z kuszących propozycji deserów i kawy.

Odwiedziliśmy lokalny market (zakupując do kompletu megatruskawki :-) i pojechaliśmy na krótki spacer do pobliskiego Warrawong.
Ten prywatny park otwarty jest w weekendy (w tygodniu trzeba zadzwonić i się umówić), organizuje też nocne wycieczki na spotkania ze zwierzakami, które w ciągu dnia śpią. Można zjeść coś dobrego w tamtejszej kafejce oraz zatrzymać się na noc w jednym z domków campingowych.

Od Zdjęcia_Bloggera_5

Żelaznym punktem wizyty w Warrawong jest głaskanie kangurów, o określonych godzinach można zobaczyć prezentacje zwierzęcych mieszkańców parku, szczęściarzom udaje się wypatrzyć dziobaka (nie wierzę ;-p), na pociechę po stawach pływają kaczki, czarne łabędzie, a w wodzie figluje sporo wodnych żółwi.

Tym razem udało nam się też wśród megapaproci wypatrzyć bandicoota (gryzoń o wielkości porównywalnej do szczura, ma jednak grubszy ogon i inny kształt głowy - bardziej szpiczasty nos). Nie widzieliśmy walabii (to takie nieduże kangury, dosyć płochliwe niestety). Jak na kogoś, kto do parku wszedł niecałą godzinę przed zamknięciem to i tak nieźle :-D

Od Zdjęcia_Bloggera_5
Od Zdjęcia_Bloggera_5

1 komentarz :

Ola pisze...

Ale zazdroszczę pięknie kwitnących phalenopsisów i cytryn. A tych czereśni nie powinnaś pokazywać bo nie zasnę dzisiaj.