26 sierpnia 2011

O wyjeździe do Australii słów kilka...


Myślę, że nadszedł czas dobry na to, aby wrzucić do Notesu kilka luźnych zapisków dotyczących wyjazdu do Australii, w znaczeniu emigracja, nie na wakacje. Zaznaczam od razu, że - jak cały blog - są to zapiski luźne, subiektywne i oparte na naszych doświadczeniach. Można je zatem co najwyżej potraktować jako inspirację i skorzystać z załączonych linków. Informacje mogą być już bowiem nieaktualne albo nieadekwatne w przypadku innych osób, innych stanów/miast, aktualnych przepisów prawa migracyjnego itp.

Na początku był POMYSŁ. Uważni Czytelnicy pamiętają historię o 'iskierce' ;-) - podczas pożegnania z Odlatującymi-do-Kraju-do-Góry-Nogami pomyśleliśmy z Miłym Mym, że pomysł jest niezły i że czemu nie mielibyśmy zrobić tego samego?

Pomysł został potem ugruntowany przez wiele rozmów, lekturę blogów i australijskich stron urzędowych. Mimo całej otoczki 'romantyczności' i określania pomysłu mianem 'szalonego', 'rewolucyjnego', 'odważnego' itp. cała sprawa naszej emigracji była bardzo starannie planowana. Co ciekawe, nasi Inspiratorzy w czasie rozmów nie dość, że nas nie zachęcali - oni nas wręcz onieśmielali, wymieniali trudności, powtarzali, że nie jest tak łatwo, że nic nie spada z nieba, że nic się nie dzieje samo, że nie każdy i nie wszędzie wita ich z otwartymi ramionami, że bywa ciężko i że jest to nasza decyzja, nasze ryzyko i nasza odpowiedzialność.

Pomysł się ugruntowywał, rosła nasza wiedza, znajomość tematu i pewność, że jest to coś, co chcemy zrobić. Czytaliśmy o Australii, o Adelajdzie, o tamtejszej pogodzie, zwierzętach, o jedzeniu i piciu, o słynnej Dolinie Barossa, o rynku pracy i trwającym kryzysie... Czytaliśmy głównie w Internecie, śledziliśmy forum na Australinku i wyszukiwaliśmy blogi innych emigrantów. Cudowny prezent - przewodnik National Geographic stał się niemal codzienną lekturą. Dzięki Google Maps odbywaliśmy spacery po różnych dzielnicach, Najmilszy szukał domu do wynajęcia i oglądał działki ;-) I rozmawialiśmy, rozmawialiśmy, rozmawialiśmy z 'Inspiratorami' porządkując naszą wiedzę, zadając pytania, a przede wszystkim - słuchając historii o ich doświadczeniach.

Po uporządkowaniu spraw-wymagających-uporządkowania w starej ojczyźnie, weszliśmy na kolejny etap, czyli: podpisaliśmy umowę z agentem migracyjnym w Australii.

Czy warto załatwiać emigrację do Australii poprzez agenta? Hmmmm, w naszym przypadku decyzja okazała się słuszna. Nie obyło się bez wpadek, nie przyznalibyśmy tytułu Agenta Roku, ale prawdopodobnie, gdyby przyszło nam podjąć tę decyzję jeszcze raz, zrobilibyśmy tak samo.

Znamy jednak osoby, które swój wyjazd załatwiały same i udało się - otrzymali wybrane wizy, na które aplikowali, mieszkają i pracują w Melbourne; mało tego - ich wizy gwarantowały część przywilejów, których my na naszych wizach nie mieliśmy.
Znamy też jednak osoby, które mimo współpracy z agentem niezupełnie gładko i bez przeszkód uzyskiwały zaplanowane wizy, a proces zajmował więcej czasu i wymagał większych kosztów, niż spodziewane...
Znamy osoby, które nie były zadowolone z rozwiązań zaproponowanych przez agenta. Ich 'droga do Australii' okazała się dłuższa, bardziej wyboista i kosztowna niż spodziewana...

Czy na podstawie naszych doświadczeń mogę wysnuć jakieś wnioski? Tak. W czasie całego procesu, w tym: w czasie współpracy z agentem, polecam odrabianie zadań domowych. Chodzi mi o to, że moim zdaniem sprawa jest zbyt ważna i zbyt kosztowna, aby całkowicie oddać ją w ręce osoby postronnej, nawet jeśli jest to zakontraktowany agent pobierający niemałą opłatę za swoje usługi.

Zadania domowe? To przede wszystkim staranna lektura wszelkich przesłanych przez agenta dokumentów (oraz zadawanie pytań, ilekroć cokolwiek wydaje się niejasne - ustalenia na piśmie to rzecz bardzo przydatna w przypadku jakichkolwiek sporów czy - odpukać - reklamacji) oraz śledzenie na bieżąco australijskich stron urzędowych, przede wszystkim tej.
Aha: pierwsze moim zdaniem pytanie do agenta powinno dotyczyć jego numeru licencji tzw. MARN (Migration Agent Registration Number). Można potem sprawdzić, czy agent faktycznie figuruje na liście licencjonowanych agentów. Licencja wymaga odbywania regularnych szkoleń firmowanych przez Wydział Imigracyjny, a to zwiększa szanse na znajomość bieżących przepisów migracyjnych, które się tutaj dość często zmieniają.

W naszym przypadku współpraca z agentem rozpoczęła się od zaproponowania dla nas optymalnego scenariusza, czyli wyboru wizy. Przygotowaliśmy swoje CV, wypełniliśmy otrzymany kwestionariusz i wysłaliśmy do agenta, który na podstawie otrzymanych informacji zaproponował 'drogę do Australii'.
Niektórzy agenci proponują swoje usługi obejmujące tylko ten etap - oferują odpłatną konsultację, która kończy się wybraniem wizy, o którą przyszły emigrant stara się już sam.
Jest to opcja tańsza, być może warta przemyślenia.

My podpisaliśmy kontakt, który obejmował całość przygotowań aż do momentu wysłania aplikacji o wizę. Agent nie gwarantował, że tę wizę otrzymamy, gwarantował dołożenie wszelkich starań, aby złożony wniosek wypełniony był prawidłowo, spełniał wszystkie formalne wymagania i zawierał komplet potrzebnych dokumentów.

Podczas wyboru wizy agent rozpatrywał takie czynniki jak: nasz wiek, wykształcenie, doświadczenie zawodowe, znajomość języka angielskiego.
Agent zaproponował, a my zaakceptowaliśmy wybór wizy 475.

W tamtym czasie była to wiza sponsorowana przez stan Australia Południowa dla emigrantów z kwalifikacjami i doświadczeniem zawodowym w zawodzie znajdującym się na liście zawodów poszukiwanych.
Wiza była ważna przez trzy lata od wjazdu (tak zwany pobyt tymczasowy) i po dwóch latach mieszkania w Australii Południowej (wyjazd do innego stanu złamałby umowę) oraz po przepracowaniu min. 52 tygodni (min. 35 godzin w tygodniu! ale: obojętnie w jakim zawodzie i dopuszczalne liczone łącznie u różnych pracodawców) można było się ubiegać o wizę stałego pobytu. Wiza nie gwarantowała prawa do świadczeń medycznych ani socjalnych, ani znalezienia zatrudnienia, dawała prawo do pracy na pełen etat (zarówno głównej osobie aplikującej, jak i osobie towarzyszącej).

W ramach 'sponsorowania' stan Australia Południowa gwarantował:
- przywitanie nas na lotnisku przez osobę, która tu mieszka, zna miasto, zawiezie nas do naszego lokum i udzieli podstawowych informacji (dostaliśmy klucze, umowę wynajmu, mapę Adelajdy, stos ulotek oraz 4 bezpłatne kupony na taksówkę),
- mieszkanie na okres pierwszych trzech miesięcy (tutejsze mieszkania komunalne, płaciliśmy tylko za wynajem, za media - nie; musieliśmy w pierwszym dniu kupić ręczniki i pościel - poduszki, kołdry oraz poszwy, poszewki i prześcieradła, cała reszta była na wyposażeniu plus dostęp do pralni)
oraz
- sesje informacyjne, warsztaty i doradztwo w zakresie szukania pracy na lokalnym rynku, wymaganych dokumentów, prowadzenia rozmów kwalifikacyjnych itp.

Przygotowania aplikacji
obejmowały m.in.:
- uzyskanie VETASSESS na podstawie przesłanych świadectw szkolnych, dyplomu z uczelni (wraz z suplementem), CV wraz z dokumentacją potwierdzającą doświadczenie zawodowe,
- uzyskanie nominacji (stan Australia Południowa chce sponsorować naszą wizę) - CV wraz z dokumentacją potwierdzającą: umowy o pracę, odcinki płacowe, referencje od byłych pracodawców, wzór listu motywacyjnego,
- potwierdzenie znajomości języka angielskiego - wyniki egzaminu IELTS (główny aplikant ma określone minimum punktów - średnia ze wszystkich części egzaminu i każda część nie mniej niż, na jakie musi zdać egzamin zależne od zadeklarowanego zawodu, osoba towarzysząca ma określone minimum 4 punkty, może też zapłacić z góry za dwuletni kurs w Australii),
- dokumentacja stanu zdrowia osoby aplikującej i osób towarzyszących - badania odbywają się u wskazanych lekarzy mających podpisaną umowę ze stroną australijską, którzy wypełniają odpowiednie formularze i wysyłają je kurierem bezpośrednio do Australii (badanie ogólne plus wywiad, laboratorium: krew i mocz (w tym badanie na obecność HIV), rentgen klatki piersiowej),
- deklaracja posiadanych środków finansowych potwierdzona przez prawnika (w naszym przypadku wymagane było min. 30 000 dolarów australijskich - praktyka pokazała, że warto mieć co najmniej tyle, a jak się ma wymagane minimum, to ono wystarcza ;-)) - dość trudna sprawa do załatwienia: prawo anglosaskie i staroojczyźniane różni się na tyle, że trudno znaleźć prawnika, który potwierdzi wymagany kwestionariusz - w Australii robi to 'mąż zaufania', w Polsce czasem udaje się przekonać adwokata, czasem notariusza - dla nas była to jedna z bardziej skomplikowanych procedur do przejścia,
- zaświadczenie o niekaralności z Krajowego Rejestru Karnego dla każdej z aplikującej osób,
- oświadczenie o akceptacji i poszanowaniu australijskich wartości i o przeszłości, która w żaden sposób nie rzuca się cieniem na zdolność aplikującego do dołączenia do społeczeństwa australijskiego. Polecam lekturę Life in Australia.

Wszystkie dokumenty potwierdzające należy przetłumaczyć u tłumacza przysięgłego - warto wziąć pod uwagę zarówno czas, jakiego wymaga przygotowanie tłumaczeń, jak i koszty, które są niemałe. Warto ze względów finansowych tłumaczyć dokumenty po kawałku ;-), albo przynajmniej mieć margines czasu umożliwiający taką opcję ;-).
Wysyłane kopie muszą być potwierdzone za zgodność z oryginałem, co my załatwialiśmy u notariusza. Uprzedzam: czasem bywa nerwowo na tym etapie...
Agent z reguły pilnuje kalendarza i może być pomocny przy planowaniu, na kiedy jakie dokumenty będą potrzebne, co pozwala zaoszczędzić czas i obniża poziom stresu.

Przygotowania do wyjazdu zajęły nam około dwóch lat, z czego rok - współpraca z agentem i przygotowywanie aplikacji. Potem prawie rok czekaliśmy na odpowiedź.
W połowie lutego dostaliśmy list, że wizy zostały nam przyznane i że mamy wjechać do Australii przed określoną datą = nie później niż (25/02 data przyznania wiz, 2/07 - wymagana data wjazdu).

Jak widać, czas oczekiwania jest długi, niewiele wiadomo, jak długo to jeszcze potrwa (jest możliwość sprawdzania online, co dzieje się z aplikacją, ale w praktyce - niewiele to mówi).
Jest to zdecydowanie najmniej przyjemny i najtrudniejszy etap przygotowań do wyjazdu - dlatego, że mamy niewielki wpływ na bieg wydarzeń, na ich tempo i że nie możemy zbyt wiele zdziałać. Z drugiej strony, warto poświęcić ten okres na planowanie samego wyjazdu, bo, jak widać na naszym przykładzie, nie ma zbyt wiele czasu, kiedy się wizę w końcu otrzyma - wtedy trzeba się spakować i ruszać w drogę ;-).

W naszym przypadku przed wyjazdem należało:
- rozwiązać umowę o pracę (trzymiesięczne wymówienie!),
- sprzedać mieszkanie,
- kupić 30 000 dolarów australijskich (wbrew pozorom to wcale nie takie oczywiste i wymaga nieco czasu),
- spakować rzeczy do wysłania drogą morską (przewoźnik odebrał od nas przygotowane palety - rzeczy spakowane w pudłach, o odpowiedniej wysokości, na paletach, zabezpieczone nie tylko przed zniszczeniem, ale i przed wpływem wilgoci, zmian temperatur itp),
- określić, co powinno polecieć do Australii razem z nami = co będzie potrzebne od razu (bo rzeczy wysłane drogą morską zobaczymy po około trzech miesiącach od wysłania) i jak to pogodzić z limitami wagowymi bagażu (nie pogodziliśmy i trzeba było zapłacić za nadbagaż ;-),
- wypełnić procedurę wyjazdową kota ;-) (jasne, nie wszystkich to dotyczy, ale można),
- kupić bilety lotnicze dla nas i dla kota,
- załatwić wynajem mieszkania w Adelajdzie w ramach programu powitalnego (nie mogę znaleźć linka, więc możliwe, że ten program już nie obowiązuje, albo że dostaje się specjalnego linka po otrzymaniu wizy),
- zostawić pełnomocnictwo na wypadek pojawienia się jakichś zapomnianych spraw urzędowych w starej ojczyźnie.

1 komentarz :

Lena pisze...

Dlugo to trwalo jak na tymczasowa wize, ale byly wtedy spore zawirowania z aplikacjami. Pewnie dlatego agent nie polecil Wam permanent visa, bo DIAC srednio co dwa miesiace zmienial przepisy i stosowal je 'wstecz', co zostalo trafnie okreslone jako 'moving goalposts'. Teraz jest odrobina spokoju, wiec trzymam kciuki za Wasza wize stalego pobytu.
Ja dostalam SA State Sponsorship i wlasnie aplikowalam o 176 permanent visa. Szkoda tylko, ze SA miala ciecia budzetowe i nie ma juz 'meet and greet', ani accomodation.