14 marca 2011

Siedem pór roku za nami ;-)

Ostatni miesiąc był powrotem do przedHobbitowej rutyny. Wróciliśmy do zajęć, które na czas pobytu Gości straciły priorytet i zeszły na dalszy plan.
Gościnny stał się znów Study, wyniesione klamoty wróciły z Socjalu, sofa stoi złożona, a na niej siedzi Ozzie - misiek przedwyjazdowy ;-))

Skończyło się lato, ale na szczęście dni nadal są słoneczne i ciepłe, chociaż do sypialni wróciła kołdra (na szczęście na razie jeszcze nie ta wełniana ;-)); wieczory są już chłodne, poranki 'rześkie' (brrrrrrrrrr...).
Sad brzoskwiniowo-nektarynkowy skończył fazę owocowania, dziewczyny za domem wyprodukowały piętro hummusu, który trafił do beczek z cytrusami. Sukulenty przed domem chyba odchorowały swoje i wracają powoli do pełni świetności. Zmieliłam wreszcie cały zapas skorupek z jajek zebranych podczas wizyty Hobbitów i podsypałam pod rośliny, po trochę, to tu, to tam.

Tu odniosę się do komentarza @ni - w Australii wszystko, co się da uprościć, zostało uproszczone: zamiast wymawiać całe długie wyrazy, wymawiamy tylko ich 'najistotniejszą część' - po co się męczyć, skoro i tak wiadomo, że 'robe' to 'wardrobe', nie wspominając o zbitkach głosek zamiast całych zwrotów (zapomnij, że usłyszysz tu: How are you? ;-)). Jednym z takich ułatwień jest początek pór roku - co trzy miesiące, pierwszego, zaczyna się kolejna pora roku. Dlatego napisałam, że od 1 marca mamy jesień (któżby się tam przejmował kalendarzem i astronomią, skoro pierwszego łatwiej zapamiętać? ;-)

Miły Mój pracuje w zadziwiającym i imponującym tempie, ja... chodzę do biura ;-)) Na szczęście, dla urozmaicenia także 'studiuję' - poza perspektywą uzyskania dyplomu, który mam nadzieję podniesie moje notowania na lokalnym rynku pracy, mam też możliwość spotykania się z nowymi osobami, jest to też jakaś odskocznia od 'pracowej' rutyny. Czy wiele się uczę? Na razie trudno ocenić; ale już wiem, że jest inaczej, niż pamiętam to ze starej ojczyzny. Przeczytałam parę inspirujących artykułów, przejrzałam kilka ciekawych stron www i... uczę się przez doświadczanie ;-))

Najmilszy znów regularnie grywa w pokera, przypomniał się stęsknionym kolegom i spędza czas, tak jak lubi i tak często, jak ma na to ochotę i siły.
Wykupiony komplet biletów na koncerty obiecuje szereg udanych wieczorów ;-), z których pierwszy już za nami.

Pisanie na blogu, a tym bardziej pisanie obiecanych uzupełnień idzie mi tak sobie - ciągle kończy się na myśleniu życzeniowym, że może jutro pióro mi się rozpędzi ;-)) Dla równowagi - czytanie idzie mi podobnie, tj. jak po grudzie. To ewidentnie znak, że czas coś zmienić!

W tym bilansie zawiera się również, niestety, Czarny Poniedziałek, czyli starta jednego z Domowników - Aganioka....
Następca został wybrany i już wkrótce pojawi się w Chatce, co mamy nadzieję, pomoże uleczyć ranę i choć nieco rozwieje smutek i zapełni wielką pustkę po Nieobecnym. Wyszukaliśmy kota tak podobnego z wyglądu, jak tylko się dało, mamy nadzieję, że i z charakterem się uda. Chcemy zobaczyć za kilka lat, jaki byłby Aganiok, gdyby został z nami dłużej, jak wyglądałby jako dorosły kocur... Niełatwe zadanie dla Małego, ale damy radę.

Popiołek bez towarzysza zrobił się znowu megaprzylepą, rano żegna nas w oknie, albo staje w drzwiach utrudniając ich zamknięcie, włazi na kolana, kiedy tylko któreś z nas usiądzie, domaga się pieszczot i głaskania, miauczeniem zwraca na siebie uwagę, no i niestety - cały czas zdaje się szukać Aganioka - a to w ogrodzie za domem, a to przed domem. Niestety, widać też, że boi się wychodzić dalej...

Bilans zamyka tym razem długi weekend, w czasie którego pojechaliśmy na Przyprawę (kto czytał Kubusia Puchatka, ten wie ;-), do Bieguna nie Północnego, ale Południowego ;-)) - oczywiście, że napisałam osobny post, dlatego tu nie napiszę nic więcej ponad: Limestone Coast zostało zbadane ;-))

Brak komentarzy :