8 marca 2011

Czarny poniedziałek

To był niedobry dzień.
Od rana powietrze stało w dusznym, pełnym wilgoci upale. Po niebie przesuwały się ciężkie chmury, uparcie trzymające się w całości - deszcz niby wisiał w powietrzu, niby dawał nadzieję, że lunie i wszyscy odetchną, a jednak trzymał nas w oczekiwaniu przez cały dzień.
Pogoda wpływała na nasze nastroje, miny; na dobór słów i niedobór miłości bliźniego.
Na drogach kierowcy zamienili się w nieodpowiedzialnych gamoni bez refleksu, a szybkość reakcji zachowali jedynie w obsłudze klaksonów oraz języku migowym.

Do biura dotarłam niewyspana, bo zupełnie nie mogłam zasnąć.
Telefon dzwonił raz po raz, a że byłam sama w biurze, to zbierałam na klatę pretensje i żale, przepraszałam za winy swoje i nie swoje, tłumaczyłam opóźnienia swoje i nieswoje, kierowcy przestali rozumieć mapy, klienci wyszli z domów zamiast czekać na umówione wizyty...
Czas stał w miejscu...
Najmilszy walcząc z upałem brnął przez kolejne zlecenia, a spalone w niedzielę plecy piekły i nie ułatwiały usuwania kolejnych przeszkód...

W drodze do domu wzięliśmy jedzenie na wynos, żeby móc szybko zjeść i nie musieć gotować.

Po kolacji poszłam się przebrać z ambitnym postanowieniem, że położę się i poczytam.

Wtedy ktoś zapukał do drzwi...
Pokręciłam głową i przymknęłam drzwi sypialni.
Najmilszy otworzył, po czym, co dziwne, wyszedł przed dom i, co dziwniejsze, dosyć długo z kimś rozmawiał, zanim wrócił.

Jak wrócił, powiedział mi, że sąsiedzi znaleźli Aganioka na ulicy, tuż koło chatki, gdzie potrącił go samochód.
Aganiok zginął na miejscu.

I wtedy zaczął padać deszcz.
Ale nie przyniósł, ani ulgi, ani wytchnienia.

Ja płakałam razem z niebem, a Chudy wykopał dla Aganioka dołek pod jednym z krzaków, gdzie jeszcze tak niedawno lubił siedzieć...
Kolejna sąsiadka podeszła powiedzieć, jak jej przykro i że widziała wypadek - nikt nie mówił o tym, jak wyglądał ten samochód, który jechał za szybko i który się nie zatrzymał...

Aganiok urodził się w drugiej połowie sierpnia 2009.
W Lawendowej Chatce zamieszkał 11 listopada 2009.
Zginął 7 marca 2011.

Nie miał jeszcze ani dwóch lat, ani czterech kilogramów.
2 marca 2011 pani weterynarz wystawiła mu świetną opinię po badaniu oraz zaszczepiła ze względu na jego ulubione długie spacery.


W aparacie mam jeszcze niezgrane zdjęcia z ostatniego weekendu.
Popiołek chodzi po domu i szuka młodszego kolegi.
Kiedyś wystarczyło zaprowadzić nas do zamkniętej szafy w sypialni, skąd wypuszczaliśmy zabłąkaną zgubę...

Lawendowa Chatka ucichła i posmutniała.

2 komentarze :

Lena pisze...

Strasznie to przykre, taki piekny i mily kot... Wlasnie z takiego powodu moi rodzice zrezygnowali z kotow - ich dom byl przy szosie na ktorej kierowcy nagminnie przekraczali predkosc. Po kilku kocich ofiarach dotarlo do nas, ze nie ma sensu ryzykowac.
Wydaje mi sie jednak, ze jesli jest w miare bezpiecznie kolo Was, to chyba powinniscie Popiolkowi sprawic kolege, bo mu bedzie bardzo smutno.

Yokolec pisze...

Ohhh :( to naprawdę smutne sama to przeżyłam ... a teraz jak mój Kot w Płaszczu ( Babeł ) udaje się na spacer serce mam w gardle czy tym razem też mu się uda ... taki los tych naszych kotów ... natura pcha je do poszukiwan a tam czyha niebezpieczenstwo ...
Buziaki mocno współczujące !