22 sierpnia 2010

Muffiny, zwane mufinkami, mafinkami, czasem nawet babeczkami ;-)

Muffinki zyskały ogromną ogólnoświatową sławę, napisano na ich temat wiele książek, w ostatnich latach z ilością książek konkuruje ilość forów internetowych. Sława rośnie i rozprzestrzenia się, szeregi fanek wciąż liczniejsze, kolejni nawiedzeni-wcześniej-wątpiący walą się w pierś...  
Ale, o co chodzi? - zapyta być może niedowiarek.
Chodzi o to, że muffinki mają same zalety ;-))

- robi się je super szybko
- mogą być, w zależności od potrzeby, na słodko lub na słono
- mają niezliczoną ilość wariantów: ogranicza nas jedynie zawartość lodówki i spiżarni, odwaga i gusta zasiadających przy stole
- są superłatwe do przygotowania i każda metoda jest dobra, a każdy błąd wybaczają
- zawsze się udają
- świetnie wyglądają
- smakują większości domowników i gości

Hihihihi, najzabawniejsze jest chyba to, że przepis jest właściwie jeden, a reszta to już wariacje, albo... zapis dowodów na to, że muffinki nie mogą się nie udać. (*) OK, przynajmniej po trzech pierwszych próbach, w wypadku superzdolnych ;-)) wszystkie następne to już pasmo sukcesów ;-))

Moja przygoda z muffinkami zaczęła się jeszcze w Owocówce. Przekonana głosem zbiorowym Sióstr wyprodukowałam 'własny' zbiór przepisów kopiując z Wirtualnej-Skarbnicy sprawdzone przez Siostry przepisy, następnie zakupiłam (polecane przez Siostry) silikonowe foremki i setki kolorowych papilotek (z sentymentem polecam mieszkańcom Starej Ojczyzny ten suuuper sklep), po czym... przystąpiłam do prób. Zgodnie z wyżej opisaną regułą (*) nie udały się pierwsze trzy podejścia ;-)) Ale potem towarzyszyły moim muffinkowym produkcjom już tylko pochwały ;-))

Ulubiony przepis zawdzięczam Algaj (pozdrowienia ;-). 


Mój muffinkowy rytuał to: dwie miski: jedna na suche, druga na mokre.
- Do jednej odmierzam 250g mąki, 2 łyżeczki proszku do pieczenia i 1 łyżeczkę sody oczyszczonej, 3/4 szklanki cukru lub łyżeczkę soli oraz przyprawy, które pasują do planowanego smaku.
- Do drugiej wlewam 100g oleju słonecznikowego (nie chce mi się czekać, aż masło zmięknie ;-)), wbijam dwa jajka i szklankę mleka.
Mieszam i suche i mokre, a potem chlup - mokre do suchego i mieszam drewnianą łyżką. Niestarannie, bo wtedy lepiej rośnie ;-))

Do mieszaniny trafiają składniki wymyślonego smaku, czasem coś dodaję w połowie nalewania ciasta do foremek (tzn. trochę ciasta, składnik, reszta ciasta). Ciasto z miski przelewam do dzbanka, bo z dzbanka łatwiej trafić do otworów w foremce.
Powyższa porcja ciasta wystarcza na produkcję tuzina muffinek (nalewam mniej więcej do brzegu foremki lub ciut mniej, bo pięknie rosną. Przygotowuję zwykle dwa tuziny, bo jeden to za mało, nawet jak jemy tylko w dwójkę z Najmilszym ;-))
Piekę w temperaturze 180 stopni przez około pół godziny.

Silikonowe foremki od całkiem niedawna opsikuję (sic!) oliwą w aerozolu, co wyeliminowało ukochane i fikuśne papilotki (hmmm, papilotki są super - tak bardzo super, że z ostatniej porcji część, jaka przypadła mężczyznom została spożyta wraz z muffinkami ;-))). Papilotki silikonowe są bezpieczniejsze, bo trudniej je zjeść niż papierowe (ale się nie upieram, po prostu mam taką nadzieję ;-), ale po użyciu oliwy w aerozolu i te odpadają ;-))

Piszę ten post dopiero teraz, bo muffinkowy sprzęt oczywiście przyjechał z nami z Owocówki do Nowej Ojczyzny, ale... musiał nabrać mocy... Najpierw trzeba było zebrać zapas sił, aby wyczyścić piekarnik, a potem... hmmm, jednym słowem: jestem świetna w produkcji wymówek ;-))

Nadszedł jednak muffinkowy czas i muffinki zawitały do Lawendowej Chatki.

Pierwszym krokiem była produkcja domowego proszku do pieczenia. Dzięki Thermomixowi przygotowałam porcję mąki ryżowej z brązowego ryżu, a potem do 100g tejże dodałam 100g sody oczyszczonej i 200g cream of tartar (zwanego z polska (?) wodorowinianem potasu - hehehehe).


Od Lawendowa Chatka3
 

Debiut nowoojczyźniany to opisywane już tutaj muffinki kokakolowe (stanowczo będę obstawać przy tej pisowni ;-), które od zawsze kojarzą mi się z Alohą (pozdrowienia) - do bazy od Algaj dolewamy 200ml Coca Coli, hedoniści mogą oblać muffinki polewą toffi (rozpuszczona mleczna czekolada z karmelem z dolewką śmietany...).

Po nich pojawiły się muffinki cytrynowe z suszoną żurawiną, które będą mi się kojarzyły z L. (pozdrowienia ;-). Cytrynę warto obrać ze skórki (cieniutko), a potem odciąć tyle białego, ile się da oraz wydłubać pestki i dopiero w tej postaci wrzucić do Thermomixa, zmiksować, po czym dolać do miski z mokrym. Suszoną żurawinę lepiej wmieszać do ciasta, bo nasypana na wierzch niekoniecznie utonie, a utonięta jest smaczniejsza, bo przyjemnie namaka podczas pieczenia, na wierzchu przypieka się na gorzkawo-twardo. (Podobnie zachowują się rodzynki i inne suszone dobrocie ;-))

Produkcja najnowsza to muffinki niesłodkie - debiut w dziale muffinek niesłodkich, czyli wersja szpinak (podduszony na patelni z czosnkiem na potrzeby trójkącików z ciasta francuskiego ;-) i ser feta w kostkę oraz szpinak i suszone pomidory (pocięte, jak przystało na fankę Nigelli, nożyczkami na drobniejsze kawałki). 


Od Kulinaria
 

Nadzienie przygotowywane poprzez duszenie, smażenie, blanszowanie, pieczenie itp. powinno wystygnąć (może też poczekać jakiś czas w lodówce) przed zapakowaniem do muffinkowego ciasta; składniki mrożone, których nie obgotowujemy przed pieczeniem (owoce!) powinny trafić do ciasta nierozmrożone - rozmrożą się już w piecu, dzięki temu się nie rozciapciają ;-))

Powodzenia i smacznego. 

Dzięki za pomysły i inspiracje, dzięki za włączenie mnie w szeregi fanów muffinek.

Wielbiciele muffinek wszystkich krajów, łączcie się! ;-))

Brak komentarzy :