14 lipca 2010

Tydzień matematyczny

Wczoraj, trzynastego - wymieniliśmy z Miłym Mym gratulacje, uśmiechy i najlepsze życzenia z okazji trzynastej miesięcznicy pobytu w nowej ojczyźnie.
Dzisiaj - czternastego - świętujemy czternaście lat naszego bycia razem.

Pięć lat temu drżącymi rękami, podczas kolacji u zaprzyjaźnionego Hindusa, otwierałam prezent rocznicowy - jubilerskie pudełeczko. Zbladłam, prawie zemdlałam, po czym otworzyłam i... było tam coś innego, niż pierścionek. Ale mina i reakcja chyba zostały zauważone przez Mego Wybranego Życiowego ;-)) Kiedy okazało się, że w środku jest złoty łańcuszek, wypełniły mnie uczucia ambiwalentne... Niby okoliczności były 'nie te', niby nie spodziewałam się zaręczyn (bo kto i kiedy się spodziewa? ;-), ale z drugiej strony... coś na kształt rozczarowania przemknęło mi przez duszę, serce, głowę ;-))

W czasie kolejnych wakacji znajoma para brała ślub, pamiętam jak w czasie ich ostatnich przygotowań do wielkiego dnia smutnawo i melancholijnie bąknęłam w paru rozmowach z przyjaciółkami, że marzy mi się pierścioneczek, że już tyle lat razem, że niby od początku wiadomo, że tak już razem zostaniemy i ślub byłby formalnością, że się już chyba nie doczekam... Bo niby było ok, ale chciałam tych zaręczyn - bardziej chodziło chyba o magię chwili i radość noszenia pierścionka, niż o deklarację, utwierdzenie, ślub...
Zresztą temat ślubu i wesela nie był zbyt bezpieczny w naszym wykonaniu: kilka razy rozpoczęliśmy zupełnie luźną i teoretyczną dyskusję 'co by było, gdyby' i za każdym razem kończyło się... awanturą na pograniczu rozwodu przy wymianie poglądów na temat kościoła, sali weselnej, muzyki, strojów itd. - nawet sama nie wiem, skąd to zacietrzewienie stron ?? ;-))

Cztery lata temu w altance koło 'Grubych Ryb' tuż przed rocznicową kolacją usłyszałam godne filmów pytanie i odpowiedziałam drżącym ze wzruszenia głosem 'tak'. 10 rocznica, umówione wyjście na kolację, ponad godzinne spóźnienie Miłego Mego, ale i tak... do ostatniej chwili nie wiedziałam, że to JUŻ. Stało się: przyjęłam, założyłam na palec pochlipując i oblewając łzami ten uroczysty moment.

A potem weszliśmy do knajpki, złożyliśmy zamówienie i... od słowa do słowa obgadaliśmy wrześniowy ślub i wesele w 90% zgodne z wizją zrealizowaną rok później - Mamie na urodziny ;-)) Tak od ręki i tym razem wyjątkowo zgodnie.

Termin ślubu - 15 września - uściśliliśmy następnego dnia rano*, kiedy to sprawdziłam w kalendarzu, że dzień urodzin Mamy wypada w sobotę - i tak oto znaleźliśmy najlepszą datę na nasz Wielki Dzień ;-))
* - Do kalendarza zerknęłam dopiero następnego dnia rano, bo oczywiście całą noc nie spałam... W ogóle niewiele spałam przez jakieś dwa tygodnie po zaręczynach, i co chwilę oczy zachodziły mi łzami...
Ulubione Siostry - Kwiaty Lotosu - obiecują mi podobne emocje i oceany łez w czasie, kiedy będziemy czekali na Juniora - no zobaczymy, zobaczymy...

Obchody powyższych okazji przenieśliśmy na nadchodzący weekend.
Tematem przewodnim będzie kość słoniowa ;-)

Brak komentarzy :