13 lipca 2010

Pierwszy miesiąc drugiego roku

... był chyba najtrudniejszym z dotychczasowych; obfitował w miłe niespodzianki, przyniósł ze sobą nowe plany i podjęte wyzwania, ale i dał nam w kość.

Dopadły nas infekcje: odwiedzają nas wirusy, które tak nas polubiły, że nie chcą opuścić. Zużywamy kolejne pudełka chusteczek higienicznych, aplikujemy sobie na zmianę czosnek i olejek Tea Tree, dzień zaczynamy świeżo wyciśniętym sokiem z cytrusów, a kończymy gorącą kąpielą. Śpimy wszyscy czworo wtuleni w siebie, dzieląc się wspólnie wyprodukowanym ciepłem, a pod kołdrę wsuwamy też 'termofory' z plastikowych butelek. W dzień na zmianę kichamy i kaszlemy, na zmianę to jednemu, to drugiemu z nas się poprawia lub pogarsza...

Mimo uszczelnionych okien i pozamykanych drzwi zimno nocy przenika do wnętrza, kiedy tylko zajdzie słońce. Pijemy gorącą herbatę, ratują nas swetry i polary, a kołdrą opatulamy się naprawdę szczelnie.

Słowem: byle do wiosny!

Wychodzi na to, że 'aklimatyzacja' obejmuje również przyzwyczajenie się do innych zmian temperatur i... miejscowej flory bakteryjnej...

W zeszłym roku nasz pierwszy miesiąc tutaj był inny, bo grzały nas emocje i adrenalina związana z nowym miejscem, nie przejmowaliśmy się rachunkami za prąd, więc grzejniki włączone były przez większość czasu. Plan dnia był właściwy raczej dla turysty, niż osoby pracującej na stałe na etacie - można było wstać wcześniej i wyjść z domu, kiedy słońce już zaświeciło na dobre... lub nie wyjść wcale ;-))

Najmilszy zaliczył dodatkowo kontuzję żeber - tak bolało, że śmiał się oszczędnie, jakby od niechcenia, kaszlał - podtrzymując klatkę piersiową. Na szczęście, już prawie przeszło...

Pracujemy obydwoje w trybie full time, czyli na pełny etat, co w tej chwili oznacza, że wracamy do domu po ciemku. Takie ciemne zimne wieczory zachęcają, aby się... położyć spać, więc tydzień mija za tygodniem, a choroby i zimno wcale nie pomagają wypoczywać. Zwolniły, albo wręcz zamarły domowe projekty, ogród dba sam o siebie, co prędzej czy później zaowocuje góóóóórą zaległości do zwalczenia - chwasty panoszą się coraz bujniej i śmielej...

Po opisywanym wcześniej tygodniu szkoleń i testów, po jeszcze jednym szkoleniu, Miły Mój odbywa obecnie praktykę pod czujnym, ale i życzliwym okiem Tego-Który-Podsunął-Propozycję-I-Udzielił-Referencji. Jest to kolejny etap drogi zawodowej we własnym biznesie: ma już podstawowy komplet nowoojczyźnianych uprawnień, ma możliwość odbycia praktyki i wejścia na atrakcyjny rynek usług jako samodzielny podwykonawca dużej firmy - lidera w swoim sektorze.

Realizujemy ciągle i konsekwentnie również inne z naszych założeń: rozszerzamy i weryfikujemy grono znajomych. Wśród polskiego grona pojawia się coraz więcej osób innych narodowości, w rozmowach coraz więcej języka angielskiego, w języku angielskim - coraz więcej słów, swobody i pewności siebie. Nie tylko szkoła przynosi efekty, ale również codzienne 'zanurzenie w języku' - radio, telewizja, rozmowy w sklepie, na stacji benzynowej, w klubie, restauracji...

1 komentarz :

grubeccy pisze...

ojej, są ludzie zabawni, są też śmieszni, są nieco zwariowani.. potem są ludzie, którzy są troche dziwni, pokręceni, żenujący, niespełniający kryteriów normalnego społeczeństwa... a na samym szarym końcu są dziwolągi, kupujący piżamy w koty