13 czerwca 2010

Minął pierwszy rok

Świętujemy dziś pierwszą rocznicę w nowej ojczyźnie.
Kiedy to zleciało?

Nowa ojczyzna cieszy nas niezmiennie i niezmiernie. Rozmawialiśmy dziś o tym, że ja już nie pamiętam, kiedy ostatnio złapałam się na tym (np. jadąc przez miasto), że uświadamiam sobie (np. patrząc na napisy po angielsku), że mieszkamy w Australii i jakie to cudowne. Zdarza się natomiast często, że łapię się na myśli: jak cudownie, że mieszkamy w Australii, albo: w Adelajdzie, jak tu jest fajnie, ładnie, jaki ładny widok itp.

Najmilszy mówi, że On jeszcze jest na etapie uświadamiania sobie, że to nowa ojczyzna, szczypania się, że naprawdę już tu jesteśmy, że przygoda już trwa.

Minusy? Hmmmm, czekamy na wiosnę - już nie lubimy zimna ;-)) Zwłaszcza poranki to próba charakteru, kiedy trzeba wyjść z ciepłego łóżka i stawić czoła zimnemu światu ;-)) A tak poważnie? Nadal nie ma, chociaż gdybyśmy mieli magiczną różdżkę, to może przyśpieszylibyśmy dzianie się niektórych rzeczy, na które obecnie musimy poczekać ;-))

Dzięki Chantal i Łukaszowi świętowanie było godne okazji: odwiedziliśmy winnicę Chalk Hill podczas tegorocznego festiwalu Sea & Wine (Morze i Wino, czyli talerze głoszące chwałę owoców morza i lampki pełne lokalnego wina) w McLaren Vale, czyli dolinie winnic nie mniej słynnej niż sąsiednia Barossa. Toasty wznosiliśmy z co najmniej kilku powodów: i my i druga para mamy za co dziękować ;-))
Ja spróbowałam Sangiovese - czerwonego wina, którego nazwę zobaczyłam dziś po raz pierwszy, do reszty toastów posłużyła zawartość butelek Shiraza ;-)

Od Zdjęcia Bloggera 4
Od Zdjęcia Bloggera 4
Od Zdjęcia Bloggera 4

Jutro urodziny królowej, czyli kolejny poniedziałek wolny od pracy. Hurrrra. Ale fajnie jest mieć królową ;-))

Dlaczego ostatnio brak postów? Otóż, sporo się dzieje. Najpierw głodówka, więc marzliśmy, walczyliśmy ze zmęczeniem i kładliśmy się do łóżka szybko po przyjściu do domu, potem nasza wyprawa północ-południe z dramatycznym zwrotem akcji tuż przed Alice Springs, potem weekendowy wypad do doliny Barossa (Maggie Beer) i na grzyby z gościną w pełnym ciepła i śmiechu domu w Sellicks Beach, szkoleniowo-egzaminowy tydzień Łukasza, kiedy wyjeżdżaliśmy z domu bladymi zimnymi świtami, bo Jego zajęcia zaczynały się od ósmej, więc ja korzystałam z podwózki i zaczynałam pracę wcześniej. W ostatni czwartek zaliczyliśmy wystawę fotografii, dziś kawałek festiwalu, jutro idziemy na koncert.
Ufffff, kiedy zatem mam pisać? ;-))

Wczoraj byliśmy na pierwszych pogłodówkowych zakupach, po których nieco poszalałam w kuchni z nową książką Thermomixa. Dziś rano spróbowaliśmy naszych kiszonych grzybów - wooow - oto rodzi się kolejna kulinarna legenda Adelajdy ;-))

Obiecuję, że nadrobię zaległości i obiecuję, że mamy fotograficzny zapis powyżej wspomnianych wydarzeń - prosimy o pamięć, wyrozumiałość, ponowne odwiedziny na blogu i... kciuki na zaś ;-))

2 komentarze :

Ania i Piotr Iwaszko pisze...

Happy anniversary!
Życzymy Wam, aby kolejne lata przynosiły Wam coraz więcej szczęścia, przyjaciół i dobrych wrażeń. I żebyście każdą następną rocznicę świętowali tak mocno i radośnie jak dzisiejszą.
ściskamy mocno
Iwaszki :)

grubeccy pisze...
Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.