18 kwietnia 2010

Czarny tydzień posobotni

Uwaga: dla historycznego porządku ten post jeszcze o echach tragedii nad Smoleńskiem, więc kto już o tym nie chce, ten opuszcza lekturę.

W czwartek 15 kwietnia odbyła się msza w intencji ofiar w adelajdzkiej katedrze Św. Franciszka Ksawerego, którą poprowadził arcybiskup Adelajdy. Ta bardzo uroczysta msza poprzedzona wspólnym zmówieniem różańca powaliła mnie na kolana. Oczy raz po raz zachodziły mi łzami, bo tak powiewało Wawelem (ale zaznaczam, tym naszym, który pamiętamy sprzed wyjazdu, nie tym, który mamy od niedawna...).
Arcybiskup to dostojnik w pełnym tego słowa znaczeniu - charyzma bije na odległość, ciepły głos, staranna dykcja, akcent nie brytyjski, swojski, albo raczej - neutralny. Do tego jest postawny, łysy jak kolano (chyba nieco przypomina Kojaka 8-) ) i... jest infułatem. A dla mnie ksiądz w infule i pastorałem błogosławiący wiernych, to drapanie w gardle murowane.

Mszę koncelebrowało chyba z dwunastu księży, ławki pełne wiernych - Polaków i Australijczyków, w tym sporo przedstawicieli władz oraz grupa około 40 dzieci i młodzieży w polskich strojach ludowych. 'Obstawili' czytania i procesję z darami, na chórze - polski chór.

Msza bardzo uroczysta. Na początku procesja z wprowadzeniem Biblii.
Kantor miał taaaaki głos, że mi nogi zmiękły, a na dodatek - dyrygował pokazując 'wyżej-niżej' podczas odpowiedzi wiernych. Jak dla mnie, mimo smutnej intencji, ten psalm był stanowczo za krótki ;-) Czytanie z Biblii plus kazanie - godne mszy.
A potem - wyprawa po komunię - umarłam! - po pierwsze mało kto nie był (wiem, wiem, jesteśmy świeżo po Wielkanocy, ale mimo wszystko...), ale przede wszystkim - wierni wychodzili jak dzieci podczas pierwszej komunii - rzędami po kolei, z prawej strony ławek, a wracali w tej samej kolejności, też 'ławkami' po lewej stronie :shock: Yyyyyy, zero popychania i łażenia po klęczących! Komunia była rozdawana pod dwoma postaciami.

Po zakończeniu mszy odśpiewaliśmy kolejno obydwa hymny - polski i australijski. Przy polskim się rozryczałam, bo po pierwsze: tak pięknie brzmieliśmy (nie jakieś tam mruczanki...), a po drugie: nie mogłam sobie przypomnieć, kiedy ostatnio śpiewałam trzy zwrotki hymnu polskiego... Do australijskiego miałam ściągę z tekstem (nadal mi idzie tak sobie, ale podoba mi się nasz nowy hymn).
Znowu - procesja na wyjście, wcześniej błogosławieństwo (infuła i pastorał), a przy wyjściu - arcybiskup stał, żegnał wiernych podając im rękę i mówiąc każdemu 'God bless you'. Zdążyłam wyszeptać 'thank you', a potem za kolumną sprawdziłam, czy przez te wzruszenia mi się tusz nie rozciapciał (ufffffffffffffffffff, nie).

I tak oto znalazłam nasz nowy kościół na niedziele - adelajdzką katedrę Św. Franciszka Ksawerego.

W księdze kondolencyjnej przybyło wiele wpisów i to zarówno podpisów, jak i osobistych, pięknych dedykacji. Serce mi rosło, jak czytałam potem w biurze.
Wydrukowaliśmy na ten wieczór 500 broszur z czytaniami i treścią kolejnych psalmów, pieśni, hymnów. Brakło... Sporo osób odeszło z pustymi rękami...
Zrobiłyśmy też z koleżanką 1.5 litra (hihihi, jak borówki na Kleparzu) czarnych wstążeczek do przypięcia. Tych na szczęście zostało na niedzielę.

W niedzielę w polskim kościele nie byliśmy, ale ponoć też były tłumy. Po mszy odbyła się uroczystość złożenia wieńców pod Pomnikiem Katyńskim przy Centralnym Domu Polskim. Byli liczni przedstawiciele polskich organizacji, władz Adelajdy oraz poczty sztandarowe.
Pod pomnikiem w poniedziałek - góra kwiatów i kilka wieńców oraz świece i znicze (znicze to tutaj towar deficytowy, bo na cmentarzach zniczy się nie pali (ryzyko pożaru) ). Co do wieńców - tutaj są laurowe... Hmmmm, zupełnie inaczej to wygląda... Jakoś mi się tak tęskno za ciężkimi koliskami z jedliny zrobiło przez chwilę. Za to kwiaty piękne - biało-czerwone kompozycje z róż, goździków, gerber i innych, bardziej egzotycznych.

Brak komentarzy :