20 grudnia 2009

Czereśniowy zawrót głowy

W piękną słoneczną niedzielę 20 grudnia rano z miejsca zbiórki wyruszył sznur samochodów w kierunku na Stella Creek Cherry Orchard. Jest to jedno z wielu gospodarstw na wzgórzach wokół Adelaide, gdzie uprawia się czereśnie. Jest to również jedno z tych miejsc, gdzie można przyjechać i kupić owoce w cenach hurtowych lub wejść na teren sadu i do pojemnika samodzielnie uzbierać sobie tyle czereśni, ile chcemy kupić, wybierając te, które najbardziej nam się podobają.  Takie samodzielne zbieranie nazywa się PYO - Pick your own, czyli Uzbieraj według własnego wyboru.
Właściciele nauczeni doświadczeniem z poprzednich sezonów wprowadzili opłatę na wejście, którą wlicza się później w cenę kupowanych owoców, jeśli ich waga przekroczy 3 kilo.  Większość gości zanim przystąpi do zbierania, przechodzi krótką lekcję zrywania owoców - chodzi o to, aby nie niszczyć zawiązków przyszłych czereśni podczas zbierania tegorocznych.

Pogoda dopisała znacznie lepiej niż mapa i... czereśnie.  W tym roku owoców na drzewach było zdecydowanie mniej niż zainteresowanych kupujących.  My załapaliśmy się na samą końcówkę (część osób, które zamarudziły na parkingu już nie weszło na teren sadu - właściciele pobierają opłatę, więc chcieli być uczciwi mówiąc, że owoców po prostu już nie wystarczy dla tych, którzy przyjechali później).

Zbieranie okazało się sporą frajdą, mimo że faktycznie wśród drzew krążyły tłumy chętnych.  Wbrew zasadom nie wszystkie zerwane owoce trafiały do pojemnika...

Od Zdjęcia Bloggera2
Od Zdjęcia Bloggera2
Od Zdjęcia Bloggera2

Akcja trwała do napełnienia brzuchów i do stwierdzenia, że faktycznie popyt przebija podaż, więc wycofaliśmy się w kierunku kasy i sorbetu czereśniowego.  Ceny przy kasie ucieszyły nas bardziej niż smak sorbetu...
[Parę tygodni później okazało się, że kolejne zbiory w sadzie z przodu (Front Orchard) też były mniejsze niż spodziewane i sezon 2009/2010 zakończył się już 3 stycznia.]

Rozochoceni owocowo, z pewnym niedosytem po zbiorach czereśniowych ruszyliśmy w stronę Hahndorfu -  miasteczka założonego przez niemieckich kolonistów - Luteran z Prus - w 1839 roku.  Do dziś zachowało ono swój historyczny wygląd i charakter, co czyni z tego miejsca kolejną atrakcję turystyczną w pobliżu Adelajdy.  Tłumy turystów przyjeżdżają tu na niemieckie kiełbaski i piwo, można odwiedzić cukiernie, napić się kawy lub czekolady oraz zobaczyć zachowane stare zabudowania i warsztaty.

Od Zdjęcia Bloggera2

My pojechaliśmy nieco dalej, do Beerenberg Farm, która słynie z truskawek.  Jedni odwiedzają tu sklep, gdzie można kupić świeże truskawki i różne prawie-domowe-firmowe przetwory, inni wchodzą na pole, aby zbierać truskawki samemu.  My, mimo wcześniejszych planów, nie weszliśmy zbierać, bo... zjedzone wcześniej czereśnie zaczęły nam pęcznieć w brzuchach ;-))

Zwiedziliśmy zatem szybciutko sklep i wykonaliśmy odwrót w kierunku Stirling, gdzie otoczeni przez chłodny i pełen ptactwa las wydrylowaliśmy przywiezione zbiory przygotowując je do zamrożenia, odpoczęliśmy, zaliczyliśmy spacer nad jezioro i wokół koalowych eukaliptusów, uwieczniliśmy wspaniale i odważnie pozujące kukabury i tak przygotowani na nadchodzący świąteczny tydzień wróciliśmy do Lawendowej Chatki.

Od Zdjęcia Bloggera2
Od Zdjęcia Bloggera2
Od Zdjęcia Bloggera2

1 komentarz :

Ania i Piotr Iwaszko pisze...

- O jeju....truskawki , jak ja je uwielbiam!! już zapomniałam jak smakują... byle do wiosny :)