27 grudnia 2009

Boże Narodzenie 2009

Boże Narodzenie świętowane w Australii to naprawdę spore przeżycie, bo wszystko stoi na głowie: środek lata i to caaałkiem upalny, zapach grilla zamiast zapachów pamiętanych z klatki schodowej w bloku (wszak i zabudowa miejska tu inna ;-), kto by tam myślał o porządkach i mył okna mimo mrozu (jakiego mrozu? i co to jest mróz w ogóle?).
Człowiek może nieco wrócić do równowagi, kiedy uda się na zakupy, najlepiej do galerii handlowej - dekoracje całkiem podobne, przeboje świąteczne też, no może jedynie przy kasach człowieka nie popychają ;-))  W kwestii niepopychania też jednak można znaleźć rozwiązanie - wystarczy udać się na polską imprezę - w tym roku idealnie nadał się do tego PolArt, a zwłaszcza Dożynki (ale o tym raczej w osobnym poście ;-)).

W tym roku dostaliśmy piękne zaproszenie na Wigilię w polskim gronie.  Obiecującą zapowiedzią wieczoru było menu, z którego potrawy podzieliliśmy między siebie.  Brzmiało imponująco i budziło wyobraźnię: uszka z barszczykiem, pierogi z kapustą i grzybami, pierogi ruskie, zupa grzybowa, szynka lub indyk (hmmm, punkt kontrowersyjny jak dla nas, ale widać są polskie domy, gdzie Wigilia nie jest postna ;-)), śledzie w śmietanie/sosie jogurtowym, ryba po grecku, ryba smażona, kompot z suszonych owoców.  Przewidziano także deser, czyli tradycyjne ciasta: piernik, sernik i makowiec, ale biada tym, którzy się zbytnio nastawili ;-).

Na Wigilię wyruszyliśmy w środku dnia włączając klimatyzację w samochodzie na megachłodzenie.  Zamiast pełnego garnituru musiała wystarczyć wersja z samą kamizelką bez marynarki, mnie na szczęście było łatwiej, bo kobiety zwykle mają większe pole manewru w temacie strój oficjalny ;-))
Stół i to, co na nim okazał się najmocniejszą częścią popołudnia.  To, co wokół stołu z tradycją świeżo zapamiętaną ze starego kraju miało już niestety boleśnie dużo mniej wspólnego...  A szkoda.  Życzenia złożyliśmy sobie krótko i treściwie, aby nie przeciągać (?), w tle brzmiały świąteczne angielskojęzyczne przeboje, w pewnym zamieszaniu organizacyjnym zjedliśmy suty posiłek, po czym bez wyraźnego sygnału... rozeszliśmy się od stołu.  Po jakimś czasie, przynaglani przez dzieci wróciliśmy w okolice choinki, aby rozdać prezenty.  Po odpakowaniu których można już było... pójść do domu, bo formuła wieczoru się raczej wyczerpała...
Hmmm, potrawy wybieraliśmy, a osoby do obdarowania pod choinką losowaliśmy - może należało przy prezentach zastosować klucz podobny jak przy menu?

Słowem: z magii nici, z wigilijnego nastroju nici, wieczór okazał się niestety bliższy współczesnej komercji niż świątecznej refleksji, o elementach duchowych nie wspominając.  Nie było miejsca na "... jako i my odpuszczamy...", więc nikt niczego nikomu nie odpuścił, a przynajmniej nie wszyscy nie wszystkim i nie wszystko...

W domu wynagrodziliśmy sobie "szkody moralne" rozmawiając przez Skype z rodzicami, którzy do Wigilii się dopiero przygotowywali mając za plecami zieloną ubraną choinkę, ale wirtualnie połamali się z nami opłatkiem, oblali opłatek paroma łzami i życzyli z serca wszystkiego, co najlepsze.
Pierwszy dzień świąt wynagrodził wigilijne niedobory jeszcze bardziej - zjedliśmy pozostałości Wigilii z naszymi znajomymi, w domu w lesie, w świątecznej ciepłej atmosferze niewymuszonej radości z bycia razem.

Polskich kolęd posłuchaliśmy niewiele, choinka pojawiła się w Lawendowej Chatce na początku nowego roku, dzięki poświątecznym wyprzedażom i po raz pierwszy od tylu lat w naszym domu - plastikowa.  Imituje jednak bardzo skutecznie żywe drzewko.  List z życzeniami i opłatkiem od Rodziców dotarł jeszcze później niż choinka - mamy nadzieję, że na dobrą wróżbę ;-))

Od Lawendowa Chatka_2009_12_2010_05

1 komentarz :

grubeccy pisze...

oh, no to dobrze,ze sobie wynagrodziliscie te wigilijne straty moralne bo juz sie czlowiek zaczyna zastanawiac czy po takim strasznym i ciezkim szoku jaki przezyliscie w trakcie tej koszmarnej wigilii jestescie w stanie wrocic do normalnego zycia bez wiekszych uszczerbkow na zdrowiu