19 listopada 2009

Jedenaste mgnienie wiosny, czyli... wstęp do lata ;-)

Dobiega końca pierwsza 'gorączka' (tak mówi tutejsza Polonia), fala upałów zwana heatwave.
Dzisiejszy dzień to ponad 40 stopni, a odczuwalne nawet więcej, bo przecież wszystko nagrzewało się od dłuższego czasu. Ilekroć wychodziłam z biura (klimatyzacja ustawiona na 23 stopnie), miałam wrażenie, że na zewnątrz ktoś otworzył drzwiczki jakiegoś megapiekarnika ;-)
Gorzej zapewne czuli się wszyscy, którzy nie mogli siedzieć w klimatyzowanych pomieszczeniach...

Od 4 listopada ogłoszony jest 'gorączkowy alert' - każdy, kto ma pod opieką osoby starsze dzwoni lub/i odwiedza ich domy, upewniając się, że klimatyzacja włączona, okna zasłonięte, że mieszkańcy piją wodę i dobrze się czują. Dzieciaki w szkole pokazują butelki i ile wypiły wody, wolontariusze różnych organizacji (na czele z Czerwonym Krzyżem) obdzwaniają osoby z podanych list kontaktowych - nawet po trzy razy dziennie. Ja także dzwonię do klientów programów, które zawodowo 'obsługuję'.
Po raz kolejny wydano i rozpowszechniono broszury - jak zachowywać się podczas upałów, jak chronić się przed słońcem, jak zapobiegać odwodnieniu, jak działać, kiedy ktoś zasłabnie i jak udzielać pomocy oraz gdzie szukać fachowców.
Dzisiaj dostaliśmy do domu list o planowanej przerwie w dostawie prądu w przyszłym tygodniu - będą sprawdzać instalację i podnosić ją do wyższego, wymaganego przez lokalne władze, poziomu. Upały w Południowej Australii to szereg zagrożeń wynikających nie tylko z braku/niedoboru wody, ale i awarii prądu - kiedy wysiada zasilanie, między innymi klimatyzacji się nie włączy...
Znowu wraca temat zagrożenia pożarami, powtarzane są zalecenia władz dotyczące zabezpieczeń domów, przygotowania dróg ewakuacji oraz... utrzymywania porządku koło zabudowań.
To jest ta bardziej dramatyczna strona upałów. A przecież jeszcze nawet lato nie nadeszło :-0

Napisałam powyżej, że pierwsza fala prawie za nami, bo od paru godzin w powietrzu czuć zmianę - najpierw zaczęło wiać, wiatr najpierw ciepły, powoli się ochładzał, teraz krąży nam nad głowami burza - na razie widowiskowo się błyska, już nawet słychać grzmoty. Wcześniej ptaki darły się wniebogłosy i przelatywały tam i z powrotem dość niespokojne, od paru godzin nie słychać ich w ogóle - teraz można posłuchać, jak wiatr szeleści w liściach drzew.

Burza z północy przesuwa się na zachód - na razie Najmilszy z Mężów poświęca czas czwartkowej rozrywce, ale jeśli wróci nie za późno, to spróbuję Go namówić na spacer/przejażdżkę nad ocean - spodziewam się, że jeśli burza się nie przesunie, to będzie tam widowisko. Na razie ciężkie niebo wisi nisko, a chmur przybywa - jakby znad oceanu właśnie, wiatr znowu przycichł, grzmotów już nie słychać w ogóle.
Po chwili burza rozświetla znów całą ćwiartkę - od północy ku zachodowi (ach, jak bym chciała być teraz na plaży!), spadają pierwsze krople deszczu - duże, ale mało i rzadko, w powietrzu znów cisza, burzę znów tylko widać... Przepraszam, poniosło mnie z tym deszczem - 'opad' trwał może ze trzy minuty i tyle go było...

Obydwa koty w ogrodzie przed domem, ani myślą o powrocie. Ja wychodzę co chwilę i zerkam na niebo. Gruba warstwa chmur jest dobrym tłem dla błyskawic.

Minęła dwudziesta druga, wraz z nią i burza... Szkoda! Marne strzępki widowiska widziałam ponad dachami domów, resztę mogę sobie jedynie wyobrażać - nad oceanem musiało być nie-sa-mo-wi-cie... Teraz niebo znów wisi wyżej i wydaje się sporo lżejsze, burza porozrywała grubą wcześniej warstwę chmur, słychać wiatr i... ptaki - na razie pojedyncze głosy, ale burzowe przycupnięcie ewidentnie za nami.

Brak komentarzy :