3 października 2009

Ogrodowe postępy

Zaczął się długi weekend, a pogoda nie przechyliła szali w żadną stronę: czy ładnie, czyli wycieczka, czy raczej brzydko, czyli zakupy.

Ja rano stawiłam się u Rommy po nowe pazoory, skąd po jakimś czasie odebrał mnie Mój Mąż Ulubiony. Pojechaliśmy w stronę domu, a tu nagle... balony na słupie, pod nimi kartka: garage sale, czyli wyprzedaż przydomowa.

A jakże, pojechaliśmy szlakiem wyznaczonym przez balony, a na końcu drogi wśród sterty rzeczy nie z naszej bajki wypatrzyliśmy... toaletkę, która zrobiła na Miłym Mym wrażenie biurka, bo lustro, zdemontowane, stało cichutko w kąciku. Zapytałam o cenę i obydwoje nie uwierzyliśmy w odpowiedź... Przyszły Właściciel Toaletki niepewnym gestem wysunął 25 dolarów w stronę Dotychczasowej Właścicielki Mebla i... stało się - mebel zmienił właściciela ;-))

Zostawiliśmy nabytek w domu i pojechaliśmy sprawdzić punkt, w którym naprawiają lodówki (Pamiętacie Drodzy Czytelnicy międzykontynentalne konsultacje? Diagnoza została postawiona, trzeba się teraz dowiedzieć o cenę koniecznej naprawy ;-) Spóźniliśmy się o kwadrans, bo po drodze do lodówek 'garage sales' i balony pojawiały się co kilkaset metrów, więc trochę pokluczyliśmy ;-)
Skończyła się nam gotówka, ale Miły Mój wytargował za ostatnie drobniaki, czyli... 2.35 dolara... parę japońskich klapków ;-))

Usatysfakcjonowani zdobyczami wróciliśmy do domu i przystąpiliśmy do akcji 'Ogród'.
Piąty cytrus został zasadzony w dokupionej ostatnio beczce, a każdy z cytrusów otoczyły sadzonki truskawek.
Szósta beczka czeka na nowych lokatorów - to świeża koncepcja i roślin jeszcze nie kupiliśmy.

Od Lawendowa Chatka
Od Lawendowa Chatka

Naczelny Szef Projektów odmeldował się do naprawy kolejnych kratek na ogrodzeniu, a ja pomaszerowałam do kuchni na obiadowe czary-mary.

Od Lawendowa Chatka

Od Kulinaria
Od Kulinaria

Niezawodny Petros podrzucił nam drabinę, bo Miły Mój wybiera się na poddasze zerknąć tam na podłączenia prądu, co pozwoli poprawić lampę w salonie. Petros zostawił nie tylko drabinę, ale i cenne wskazówki, o czym pamiętać, aby nie polecieć w ślady naszych rodaków, co to na australijskie poddasza wchodzili po drabinie, a wracali... szybko i gwałtownie przez dziurę w suficie ;-))

W nagrodę za piękne zjedzenie obiadu poszliśmy na spacer nad ocean - porą wieczorową już po zachodzie słońca, odziani w swetry i rozbawieni ciemnościami na uliczkach. Cieszy nas to niezmiennie, że do oceanu rzut beretem i że taka cisza wokół ;-)

Po naszym powrocie na spacery wzięło Popiołka - z ogrodu przed domem (w przeciwieństwie do tego z tyłu) da się wyjść na zewnątrz, więc Popiołek wyszedł i zwiedził sąsiedztwo maszerując po około sto metrów w każdą możliwą stronę po kolei, sprawdzając przy okazji i trawniki i podwórka, obwąchując drzwi sąsiadów, oczywiście po obu stronach każdej z ulic - hmmmmm, powsinoga ;-))
A ja stałam, popijałam z kubka herbatę, zerkałam, jak Popiołkowi idzie poznawanie okolicy i wdychałam zapach boronii ;-)

1 komentarz :

rafaello pisze...

Wlasciwie dopiero teraz do mnie dotarlo i sobie to uswiadomilem, ze jak nastepnym razem wybiore sie do Krakowa to juz Was nigdy w Nowej Hucie odwiedzic nie bede mogl:(