27 września 2009

Dlaczego warto mieć suszarkę

Parę tygodni temu oglądaliśmy sprzęty domowe planując zakupy do pustej Lawendowej Chatki. Oglądaliśmy również pralki. Towarzyszyła nam w tym oglądaniu Marlise.
Omówiła prezentowane pralki, wymieniła ich plusy i minusy robiąc przy tym wrażenie, że nam pozostawia kwestię ostatecznego wyboru modelu ;-), po czym gładko przeszła do omawiania modeli suszarek.

- Nie Marlise, dziękujemy, nie będziemy kupować suszarki. Nie tutaj, po co komu w Australii suszarka do prania?

No to Marlise spokojnie:
- wbrew pozorom nie zawsze panują upały (no wykrakała, jak nic, tę opóźniającą się wiosnę ;-),
- wrzucasz do suszarki i wyciągasz niedługo później suche, mięciutkie, łatwe do prasowania, jeśli koniecznie musisz coś w ogóle prasować (ha, jak to? ja nie muszę? ;-)
- nie radzę wywieszać prania w ogrodzie - tutaj jest mnóóóóóóstwo ptaków (tu znacząca mina...)
- poza tym... i tu omówiła naprawdę dobrą ofertę wiązaną na zakup pralki i suszarki.

Słowem: wróciliśmy do domu jako szczęśliwi nabywcy również suszarki.
Potem suszarka do nas przyjechała, zaczęliśmy jej używać i pokochaliśmy ją obydwoje.

Ostatnio wywiesiłam na sznurki w ogrodzie jeden ręcznik, żeby wysechł.
Pogoda jest jaka jest, więc ilekroć sobie o nim przypomniałam to znowu padało i tak kilka dni z rzędu.

Dziś Miły Mój przyniósł w końcu ręcznik do domu. ... i co?
Niby nic, ale mamy kolejny argument przemawiający za suszarką ;-))


Od Lawendowa Chatka
Od Lawendowa Chatka

Czwarte mgnienie wiosny

Kolejny tydzień dobiega końca, za nami bardzo produktywny weekend.
Wprowadziliśmy dziś z Najlepszym z Moich Mężów nowe rozróżnienie czasowe: na co poświęcamy czas, gdy pogoda jest ładna, a na co - gdy jest brzydka.
Otóż, w pierwszym wypadku są to oczywiście wycieczki i poznawanie Nowej Ojczyzny, w drugim wypadku są to wycieczki... po zakupy. Hmmmm...

W ten weekend pogoda nie dopisała - było zimno, choć pokazywało się słońce, ale zwykle na krótko i po to, by zapowiedzieć deszcz. Planowana wycieczka do ogrodów botanicznych Cleland została przełożona na 18 października (w zeszłym roku o tej porze spacer się pięknie udał, wśród pięknie kwitnących roślin i w temperaturze około 25 stopni...).
Co zatem zrobiliśmy? Podsumowaliśmy, co by tu jeszcze można w Lawendowej Chatce upiększyć i wyruszyliśmy do sklepów.

Tutejszy odpowiednik Praktikera, czyli Bunnings powinien nas już uhonorować jakimś Dyplomem Wiernego Klienta - już sprzedawcy nas rozpoznają (tym bardziej, że zwykle męczymy ich pytaniami o różne dziwne rzeczy, zwykle dziwne dlatego, że tłumaczę w sposób opisowy ;-))
Każde z nas ma w tym sklepie swoje ulubione rejony - Mistrz Projektów uzupełnia narzędzia i materiały, ja zmykam do części ogrodowej. Dodam jeszcze, że jeździmy do kilku różnych sklepów o tej nazwie, bo w różnych lokalizacjach mamy ulubione działy ;-)

Kolejnym odwiedzanym przez nas regularnie miejscem jest IKEA, a zwłaszcza jej część wyprzedaży artykułów uszkodzonych. Tutaj przeceny rzeczywiście są przecenami, a okazje trafiają się naprawdę niezwykłe - towary przecenione 50% z powodu... uszkodzenia zewnętrznego opakowania ;-))
W ten sposób w kuchni w miejsce nielubianych zasłonek pojawiła się żaluzja, drugi zakup czeka na swój debiut, czyli montaż, więc jeszcze chwilę potrzymam Was w niepewności Drodzy Czytelnicy.

Od Lawendowa Chatka
Od Lawendowa Chatka

I jeszcze jeden sklep ulubiony: Cheap as Chips. Załoga z Jetty Road to super sympatyczni ludzie, na czele ze swoją Panią Manager. A towary? Wśród 90% marnej jakości tanich produktów, których raczej nie warto kupować, da się wypatrzyć rzeczy warte obejrzenia, jeśli nie kupienia, niektóre z nich są nawet takie same, jak w innych sklepach, ale o znacznie przyjaźniejszej cenie.
Nasz debiut w Cheap as Chips to zakup stołu do jadalni i sześciu krzeseł, które bardzo dobrze nam służą ;-) Narzędzia do ogrodu, wiszące koszyki w sercu domu, artykuły biurowe do posegregowania dokumentów, nowy zegar do kuchni, miski Popiołka itp itp., a szczególnie koszyki różnego rodzaju.

W sobotę odwiedziliśmy polecone ostatnio przez Piotrka Centrum ogrodnicze Cost Less Plants na Marion Road. Rzeczywiście, sporo tam roślin, sporo artykułów ogrodniczych i rewelacyjny sprzedawca, którego natychmiast nazwaliśmy na wewnętrzny użytek Szalonym Zielonym z Marion ;-)) Co do cen - szaleństw nie było ;-)) Kupiliśmy jedynie środek przeciwko mszycom, który w Bunnings okazał się... 6 dolarów tańszy...

Całkiem blisko domu, na rogu Morphet i Mooringe Road, mamy kolejne centrum ogrodnicze z niesamowitą ofertą doniczek wszelkich gabarytów, fontann i ozdób ogrodowych oraz ziemi, torfu, kompostu i różnych rodzajów tego, co tutaj zwie się mulch, czyli posypko-wyściółki układanej na ziemi, aby zatrzymać wilgoć i rozwój chwastów (pamiętacie naszą słomę fasolową?). Tutaj planujemy kupić ziemię do ciągle pustych beczek, które cierpliwie czekają w ogrodzie. W ramach zakupu można bezpłatnie wypożyczyć przyczepę na czas około dwóch godzin, by zawieźć towar do domu.

Od Lawendowa Chatka

Projekty domowe zrealizowane w czasie weekendu:

- Naczelny Inżynier dokończył mocowanie latającego dachu - teraz wiatr może sobie wiać, my już nie podskakujemy przy każdym stuknięciu, bo... nic już nie stuka,

Od Lawendowa Chatka

- drzwi frontowe zostały fachowo uszczelnione i wewnątrz jest spooooro cieplej, bo zamarły przeciągi ;-)
- ze specjalną dedykacją dla Olimpii Małej i Dużej - łazienka już się zamyka, klamka jest umocowana i zawiasy wyregulowane, nikt nieproszony nie wtargnie w trakcie korzystania z toalety ;-))
- w kuchni nie ma już ohydnej zasłonki - jest śliczna żaluzja ;-)
- drzwi do ogrodu za domem zamykają się i otwierają tak, jakby były zmienione na nowe, nawet Popiołek może sobie sam poszerzyć przejście, kiedy wychodzi na spacer (my zasuwamy, bo jest zimno ;-)).

Projekt ogrodowy zrealizowany w czasie weekendu: zakupione boronie (moja miłość od pierwszego zwąchania ;-) rosną już sobie w ogrodzie przed domem, pachną i cieszą oko.
Tu dostrzegam poważną słabość Internetu i bloga jako medium - tak żałuję, że mogę zamieścić zdjęcie, a nie mogę dołączyć próbki zapachu :-((

Od Lawendowa Chatka

Poza tym:

- beczki i cytrusy nadal czekają,
- przywieźliśmy do domu sadzonki truskawek i cukinii, które też na razie czekają,

Od Lawendowa Chatka

- kolekcja storczyków liczy już 7 sztuk i są to same cymbidia (na razie ;-)

Od Lawendowa Chatka
Od Lawendowa Chatka
Od Lawendowa Chatka

- nasza dżdżownicowa farma weszła już na drugie piętro ;-)
- Zaginiony Bruce się w końcu odezwał - zatrzymały Go deszcze, ma spiętrzenie w grafiku, ale o nas pamięta i postara się dotrzeć w tym tygodniu

- Popiołek rozwija się w nowej roli Kota Pozadomowo-Ogrodowego ;-0, czasem zdarza Mu się rozbrykać i wtedy... ucieka przed Pantusiem, który usiłuje zagonić kota z powrotem do domu. Szczególnie odważny Popiołek robi się wieczorową porą ;-)

Od Lawendowa Chatka

22 września 2009

Wiosenny promyczek

Siedzimy z Popiołkiem przy komputerze wieczorową porą i grzejemy się nawzajem. Ja w golfiku ratunkowym, przede mną kubek z gorącą herbatą, a za oknem leje deszcz i szaleje wiatr. Cały tydzień ma być taki zimny (w tej chwili - 21:30 i 11 stopni...) i paskudny, chociaż dziś było ciut ładniej niż wczoraj, z okresowymi uśmiechami słońca, a w niedzielę już z powrotem powinno być ładniej (kroi się wycieczka). Wczoraj za to od rana lało i wiało z burzą w tle, ulicami płynęły strumienie wody, a autobus, którym wracałam z pracy miał mokre siedzenia i... włączoną klimatyzację - a co? ;-))

No i tak z tego zimna się trzęsąc, wracam z sentymentem do ostatniego weekendu. Piękne słoneczne i ciepłe dwa dni - w sobotę impreza, a w niedzielę - inauguracyjna wycieczka rowerowa deptakiem wzdłuż oceanu.
Pojechaliśmy od nas w stronę Portu Adelaide - zawróciliśmy w dzielnicy Semaphore, koło starego uroczego molo, mijając po drodze całkiem wielu plażowiczów oraz, nawet, amatorów kąpieli.

Od Zdjęcia Bloggera2
Od Zdjęcia Bloggera2

Adelaide mrugnęła do nas po raz pierwszy łobuzersko: zapowiadając uroki sezonu, a my uwierzyliśmy, że to już tuż tuż...

Miło było pomarzyć, poniedziałek ściągnął nas na ziemię...

W kwestii innych postępów i zmian: Najlepszy ze Studentów zaliczył pozytywnie pierwszy semestr w szkole i awansował na kolejny poziom, a ja usłyszałam, że moje tymczasowe zastępstwo za koleżankę na urlopie zmienia się niniejszym w kontrakt do końca roku ;-))
Lokalne doświadczenie, przybywaj, czekam przy biurku ;-))
Uffff, chwilowo nie trzeba wysyłać aplikacji o pracę i trzymać fasonu przy odczytywaniu odpowiedzi odmownych...

Popiołek coraz swobodniej się czuje w nowym domu, je już całkiem normalnie, mruczy prawie bez przerwy i... smutno Mu bardzo, kiedy wychodzimy do pracy - namawia nas wtedy na zabawę: zostańcie, będzie fajnie, obiecuję, a nam tak ciężko odmawiać...

20 września 2009

Wiosenne otwarcie Lawendowej Chatki

Parapetówa zbliżała się wielkimi krokami.  Większość zakupów została zrobiona wcześniej, plan menu mieliśmy w głowach, a w notesie listę rzeczy do załatwienia w ostatniej chwili tj. w sobotę do południa.
Całe szczęście, że Najmilszy z Mężów miał wolny dzień i że pogoda zapowiadała się wspaniale.

Przywieźliśmy ze sklepu mięso na grilla oraz świeże pieczywo i minitosty (takie tutejsze większe grzanki ;-)
Waga wydarzenia ośmieliła nas również na tyle, że kiedy w lubianym sklepie zobaczyliśmy oprócz widzianych wcześniej lampek do białego wina również ich większe siostry - do czerwonego, bez wahania (no dobrze: po krótkim wahaniu i dłuższej dyskusji - bo były dwie pojemności do wyboru) zakupiliśmy zestawy o większej pojemności i do białego i do czerwonego wina ;-)  Nasz barek (na razie w zakresie lampek do wina ;-) zaczyna wyglądać godnie - jak na sąsiedztwo słynnych na cały świat winnic przystało ;-))

Po powrocie do domu rozpoczęły się przygotowania, których rezultat spiszę poniżej w formie listy.  Na razie podsumuję: udało nam się na czas i ku zadowoleniu (jak mniemamy na podstawie usłyszanych opinii ;-)) Gości, choć kilku pomysłów nie zrealizowaliśmy, więc trzymamy je na zaś, w rezerwie ;-) 
Jedzenia zostało niewiele, nie brakło (mamy nadzieję) niczego ;-))
  • Koreczki na podstawie z żółtego sera (z dodatkiem pomidorków koktajlowych, zielonych i czarnych oliwek, marynowanych grzybków, marynowanych cebulek, papryki i w wersji mięsnej - kiełbasek chorizo)
  • Cztery kolorowe dipy: czerwony (pomidory z parmezanem i świeżymi ziołami), żółty (hummus, czyli ciecierzyca ze świeżą kolendrą i powiewem czosnku ;-), zielony (ogórek i świeże zioła z białym serem) i pomarańczowy (czerwona papryka z orzechami nerkowca i świeżymi ziołami) plus różne krakersy
  • Zupa-krem z dyni (z dodatkiem imbiru i mieszanki ziół włoskich) proponowana z kapką jogurtu greckiego i minitostami
  • Sałatka z żółtej soczewicy z tuńczykiem i ogórkiem kiszonym w sosie jogurtowo-musztardowym oraz sałatka z suszonych pomidorów i awokado w sałacie lodowej, z dodatkiem czerwonej cebuli i soku z limonki oraz oliwy 
Od 19_09_09_Lawendowa_Chatka_parapetówa
  • Mozarella z pomidorami i świeżą bazylią w sosie balsamico
  • Grill, czyli tutejsze BBQ: marynowana pierś kurczaka, kiełbaski grillowe oraz przyniesione przez Gości szaszłyki

Od 19_09_09_Lawendowa_Chatka_parapetówa

  • Kawy nie pił chyba nikt, herbatę zaproponowałam według domowej mieszanki tj. Earl Grey plus Chai
  • W lodówce chłodziło się wino białe (lokalne Semillon Sauvignon Blanc oraz Riesling od sąsiadów z Wiktorii) i czerwone (przyniesione przez Gości), piwo (z przewagą ulubionego przez Gospodarza Carltona), sok pomarańczowy, Coca Cola i Pepsi

Rozpalenie ognia w Lawendowej Chatce, czyli Home Warming

W piękną, słoneczną i godną wiosny sobotę, wieczorową porą rozpoczęliśmy parapetówkę, zwaną tutaj Home Warming - pewnie od zwyczaju rozpalania ognia w nowym domu po jego zasiedleniu przez nowych mieszkańców.

Goście dopisali w prawie całym planowanym komplecie (o nieobecnych myśleliśmy ciepło... wznosząc toasty ;-) przybywając w wyśmienitych nastrojach, po nieobfitych posiłkach, z chęcią na dobrą zabawę i... sympatycznymi podarkami.  Dziękując za powyższe zapraszaliśmy i do stołów i do grilla i... do lodówki ;-))

Od 2009_09_19_Lawendowa_Chatka_parapetówa
Od 2009_09_19_Lawendowa_Chatka_parapetówa
Od 2009_09_19_Lawendowa_Chatka_parapetówa
Od 2009_09_19_Lawendowa_Chatka_parapetówa

Części kulinarnej tego wydarzenia poświęcam osobny post w Kulinariach.

Od 19_09_09_Lawendowa_Chatka_parapetówa

Zabawa była godna, uwieńczona tańcami i ciągnęła się dłuuuugo w noc.
Niniejszym Lawendowa Chatka stała się Domem Otwartym ;-))

15 września 2009

Rodzina w komplecie

Od północy świętujemy ;-)  Dzień cudownie się ułożył i obfituje w prezenty ;-)

Dzielny Podróżnik Międzynarodowy, czyli nasz słodziak Popiołek dotarł bezpiecznie do domu.
Przyleciał do Adelaide z Melbourne tak jak my trzy miesiące temu Qantasem i wylądował pięć minut przed trzynastą.
Niecałe pół godziny później ze łzami w oczach odebrałam Dzielnego Podróżnika w jego podróżniczej klatce, a kolejne niecałe pół godziny później dołączył do nas Najlepszy z Pantusiów. 
Krótka sesja fotograficzna i pojechaliśmy w stronę domu.

Od Lawendowa Chatka

Po drodze wstąpiliśmy jeszcze odebrać zmywarkę.

W domu przygotowując obiad celebrowaliśmy zwiedzanie pomieszczeń przez Popiołka, który spacerował, badał kąty, robił przerwy na wizyty przy misce, mruczał i ocierał się to o nas, to o domowe sprzęty i futryny.  Wychodzi na to, że i Popiołkowi Lawendowa Chatka się spodobała ;-))

W czasie wędrówek po domu wyszukał sobie bezpieczny schowek w sofie (sofa stoi teraz cały czas rozłożona, więc miejsce, gdzie się ją normalnie składa jest puste, a siedzeniowe poduszki leżą niżej niż na złożonej sofie - zostaje więc akurat tyle miejsca , aby Popiołek miał się gdzie zaszyć ;-)), a potem zasnął i śpi ;-))

Od Lawendowa Chatka

Najlepszy z Mężów w ciągu prac domowych: wczoraj podgonił projekt 'kitchen area extension' (przedłużenie kuchni), dziś rano podgonił ogród (fasolowa słoma została rozłożona po niedawnym drugim osikaniu trucizną, Bruce umówiony, że wpadnie wykosić trawniki i dowiezie brakującą porcję słomy), a teraz powrócił do projektu 'pralnia'. 

Trwa podłączanie filtra do wody i zmywarki, a ja trzymam mocno kciuki i z trudem się powstrzymuję, żeby nie przeszkadzać ;-)) 
Gary czekają na przejażdżkę nowym Rolls Roycem ;-))

Od Lawendowa Chatka

O, przerwa w pracy - obaj chłopcy leżą na podłodze: jeden mruczy, drugi do Niego gada, cmoka, ciamka, klepie i ciągnie za ogon, Popiół podstawia głowę do głaskania, albo łazi wokół Pantusia i mruczy. 
A teraz wstali i poszli razem na zwiady w stronę misek albo kuwety ;-))

Od Lawendowa Chatka

Teraz już po prostu nie ma innego wyjścia - rodzina w komplecie, więc i reszta spraw się ułoży ;-))

Jutro idę na interview: praca, jeśli się pozytywnie sfinalizuje, będzie tymczasowa i na ułamek etatu, ale zawsze byłby to jakiś postęp.
Najmilszy z Mężów nie ustaje w pomysłach, więc o Jego poletko nie martwię się w ogóle ;-))

14 września 2009

Fenomen marketów

Jakiś czas temu pojechaliśmy pooglądać słynny Central Market - jeden z dwóch słynnych placów targowych Adelajdy opisywany w turystycznych przewodnikach.  Jest to faktycznie niesamowite miejsce, wibrujące życiem, ruchem i egzotyką.  Sprzedawcy przekrzykują się oferując swoje towary po specjalnych cenach, zwłaszcza pod koniec dnia.  Kulminacją market(ing)owych okrzyków jest sobota po dwunastej w południe - zbliża się koniec handlowania, market będzie zamknięty do wtorku, więc trzeba sprzedać, ile się da, aby ograniczyć straty i koszty magazynowania.
Na markecie podstawą transakcji jest oczywiście targowanie się, większość dostawców ma tu swoje stałe miejsca i stoiska oraz grono stałych klientów.  Przekrój towarów obejmuje bardzo szeroką gamę i nie ogranicza się jedynie do towarów spożywczych; są tu dostępne także rośliny ogrodowe, cięte kwiaty, ubrania, artykuły gospodarstwa domowego, trochę staroci itd. itd.  Jednymi z ciekawszych są stoiska oferujące... wózki na zakupy, tak bardzo przydatne na markecie.  Wózki proponuje się w kilku wzorach i... po zawrotnych cenach, bo dużo wygodniej jest wędrować po sporym markecie z wózkiem na kółkach niż z siatkami, pudełkami, plecakiem itp.
Odwiedziliśmy Central Market parę razy i jak dotąd przywieźliśmy z niego... sery.
***
Dzięki Bruce'owi (naszemu zaprzyjaźnionemu, acz niedoszłemu, ogrodnikowi ;-)) pojechaliśmy na dwa kolejne markety.  Każdy z nich zupełnie inny, oba dużo mniejsze niż Central Market.
Torrens Island Market słynie przede wszystkim z ryb.  Stoiska ustawiono na pomoście tuż nad wodą.  Obok sporo pelikanów, które dostają resztki po filetowaniu i porcjowaniu towaru przez sprzedawców.  Miły Mój jako amator ryb i owoców morza zapowiedział, że wróci; na razie miał problem: gdzie patrzeć i co kusi Go najbardziej ;-))
Na brzegu, nieopodal części z rybami, rozstawione są stoiska z owocami, warzywami i innymi dobrami do kuchni i spiżarni oferowanymi zarówno przez handlarzy, jak i bezpośrednich producentów.  Można tu usłyszeć akcent spoza Adelaide wskazujący na australijskiego farmera i... rozłożyć ręce w bezradnym geście ;-))  Można stracić majątek u złotoustych Włochów, którzy czarują klientów, a zwłaszcza klientki, w ogóle nie krępując się obrączką na palcu i stojącym obok mężem ;-)) 
Na Torrens Island Market przyjeżdżają też farmerzy z produktami do ogrodu - nawozem, słomą, kawałkami kory itp.
Wśród klientów mieszanka ras, narodowości i języków, spotkaliśmy wśród nich m.in. Polaków, Słowian z krajów sąsiadujących z Polską.

Drugi ze wspomnianych marketów to Gepps Cross Markets, który jak dotąd dzierży Przechodni Puchar Lidera ;-))  Jest to fantastyczne miejsce i najbardziej odpowiada naszym wyobrażeniom o wzorcowym markecie, jakiego szukaliśmy.  Można tu spotkać i farmerów i pośredników, są produkty spożywcze, do ogrodu i część pt. 'szmelc, mydło i powidło' ze starociami przeróżnej - w tym wątpliwej - wartości włącznie.
Wejście jest płatne (dolar od osoby, ale wliczony w to jest wjazd samochodu, a wjechać warto, bo wtedy zakupy można stopniowo donosić i dopakowywać ;-)), na terenie targowiska jest kilka barków oraz, co ważne, toalety o całkiem zadowalającym standardzie. 
My spędziliśmy na markecie kilka godzin, wydaliśmy sporo pieniędzy (trzeba oczywiście pamiętać, aby mieć ze sobą gotówkę ;-), ale przywieźliśmy do domu taką masę produktów, że nasza lodówka z trudem zdała test na wystarczającą pojemność ;-)) 

Ceny są tutaj sporo niższe w porównaniu ze sklepami, poza tym schyłek dnia obfituje w dodatkowe promocje i obniżki.  Hitem naszych ostatnich zakupów było pudełko grzybów za trzy dolary ;-))  Sprzedawca kusił, aby dodać dolara i zabrać drugie pudełko, ale podziękowaliśmy tym razem ;-)) 

Warto tu kupować większe ilości i na przykład dzielić się między kilka gospodarstw domowych.  
Zgodnie z umową sprzed tygodnia odwiedziliśmy jednego z farmerów i przywieźliśmy do domu zielonych gości

Od Lawendowa Chatka

Farmer po zakończonej transakcji wysłał nas do swoich marketowych sąsiadów, gdzie zgodnie z jego rekomendacją kupiliśmy oliwę - mmmmm....
Całe szczęście, że oprócz lodówki mamy jeszcze minispiżarkę ;-))

Trzeci miesiąc przeminął z wiatrem

Kolejny, trzeci miesiąc za nami, co oznacza kolejny bilans.

Miesiąc minął nam niepostrzeżenie i pod hasłem udomawiania Lawendowej Chatki.

Po opisywanych tu zmaganiach szczęśliwie odebraliśmy nasze rzeczy przysłane z Polski.
Najwięcej czasu zajęły nam porządki, rozpakowywanie i rozlokowywanie rzeczy w nowym domu oraz... zakupy.
Odwiedziło nas kilku fachowców, którzy lepiej lub gorzej uporali się ze stwierdzonymi przez nas usterkami.  Sporo rzeczy naprawił, wykonał i usprawnił Najlepszy z Mężów.
Po raz pierwszy mieszkamy w domu z ogrodem, więc 'zielone roboty' dołączyły do domowych zajęć.  Miły Mój nadal doprowadza ogród do stanu 'dumy i zadbania' ;-), a ja upiększam kąciki ;-))
W kwestii tysiąca zwierzątek domowych wyraźnie przekroczyliśmy tutejsze normy, albo w naszym wiaderku trafiły się same dziewczęta-anorektyczki.  I nic nie pomoże wiedza z biologii, że dżdżownice to obojnaki - nasze się ewidentnie odchudzają ;-)  Chyba dokupimy kolejny tysiąc, bo produkujemy całkiem sporo zielonych odpadków, których nasza farma w obecnym stanie nie nadąża przerabiać ;-))  Od domowego kompostu dzieli nas jeszcze parę miesięcy, ale płynny nawóz do podlewania zwierzątka już produkują ;-))

Szkoła nadal cieszy i rozwija Miłego Mego.  Dziś po południu studenci piszą test sprawdzający ich postępy poczynione w trakcie tego semestru.  Trzymam więc kciuki, a Miły już się cieszy na krótkie wakacje, które zaczną się w przyszłym tygodniu.

Ja nadal szukam pracy, skończyłam moje spotkania z mentorem, który stwierdził, że już niczego więcej nie jest w stanie mi doradzić, że wiem i umiem już wystarczająco dużo, aby skutecznie zakończyć etap rekrutacji...  Zobaczymy, czy ma rację i jak długo jeszcze potrwają moje poszukiwania...

Dziś zaczynamy czwarty miesiąc pobytu tutaj.  Jutro wraca do nas Popiołek.  W najbliższą sobotę odbędzie się Parapetówka.
Mam nadzieję, że nadchodzi czas znalezienia stałej pracy i że już niedługo rytm dzienny w naszej chatce się ureguluje.

Pogoda w czasie ostatniego miesiąca nie skąpiła deszczu i zimna, sporo wiało, chociaż słońce pokazywało się coraz częściej i grzało coraz bardziej w zgodzie z tutejszymi standardami.  Wiosna rozkręca się powoli, nie wybucha zielonością jak w starej ojczyźnie, za to nadrabia aktywnością ptaków ;-))
Nasz ogród powoli zaczynają odwiedzać papugi, a ja poluję na fontannę ogrodową z pompką na baterię słoneczną i... idzie mi na razie raczej średnio - wrrrrr...  Na razie najwięcej ofert znalazłam... w USA...
Przywieźliśmy już do domu wyczekiwanych zielonych gości, ale poczekajcie jeszcze trochę cierpliwie Drodzy Czytelnicy - pokażę gości, jak tylko skończymy ich zielone domki ;-))

8 września 2009

Trzecie mgnienie wiosny

Ojjjj, dzieje się, dzieje w Lawendowej Chatce.

Projekt: pralnia został zakończony, a raczej doprowadzony do Kolejnego Punktu Decyzyjnego.  Zniknęła ze ściany dosyć okropna szafko-półka, suszarka stoi na pralce zgodnie z początkowym planem, a obok pojawił się blat oraz budząca respekt odwiedzających nas specjalistów instalacja doprowadzająca i odprowadzająca wodę do domowych urządzeń.  Instalacja czeka na nasze decyzje tj. na zakup filtra do wody i zmywarki ;-)

Miły Mój kusi, a ja zwlekam z powodu braku porządnej umowy o pracę ;-))  Pralnia coraz bardziej przypomina część domu ;-))

Od Lawendowa Chatka
Od Lawendowa Chatka

Rynny zostały wyczyszczone, ale przy okazji Trent stwierdził ze smutkiem w głosie, że czekają nas naprawy, które nie będą ani proste, ani tanie - hmmm, obawiam się, że nasz agent nie wybuchnie entuzjazmem i nie będzie się wyrywał z dawaniem Trentowi zielonego światła...  Woda zatem nadal będzie zalegać w rurach nad różnymi fragmentami dachu, nadal będzie kapać w niektórych miejscach, a rdza przygotuje następne miejsca do kolejnych kapań... 
Niby kończy się sezon deszczowy, ale podobno nawet latem tu pada i są to wtedy gwałtowne burze z ulewnymi deszczami...  Ciekawe, co wymyśli agent?

Hydraulik na razie się nie pojawił...  Podobno to jeden z lepszych zawodów tutaj, porównywany z przekąsem w głosie do chirurga mózgu...  Równie nieliczni i równie drogo się cenią...  Kolejny dzień czekam na telefon od hydraulika, woda czasem wylewa się spod wanny, spuszczanie wody w ubikacji to loteria, gary w kuchni czekają na decyzję, czy zaryzykować i myć, czy... kupić zmywarkę...

Prawdopodobnie kiedy się wprowadziliśmy, zablokowaliśmy do końca rury prawie-zatkane przez poprzedników albo... przez ekipę sprzątającą Lawendową Chatkę na nasze przybycie...
Kolejna usterka dla hydraulika stwierdzona przez Trenta od rynny - przecieka instalacja na dachu z baterią słoneczną do grzania ciepłej wody - nic dziwnego, że musieliśmy dogrzewać za pomocą prądu, bo ciepłej wody nie wystarczało - wrrrrrrrrrr!!!

Raz, dwa, trzy, jestem kwiatem lotosu na spokojnej tafli jeziora - jak głosi sprawdzona mądrość zbiorowa Sióstr.  Przechodzę zatem do jasnych stron:

Od Lawendowa Chatka_2009_08_2009_12

- w ogrodzie pojawiły się połówki beczek po winie, które czekają na swych roślinnych lokatorów (i na napełnienie jakowąś ziemią - co nie jest proste, bo każda z beczek ma pojemność... 150 litrów...),
- lokatorzy pojawią się prawdopodobnie w najbliższą niedzielę,
- tadaaaammmm!!! w przyszły wtorek 15 września przybywa do Lawendowej Chatki brakujący członek rodziny, czyli Popiołek!!!  Odbieramy Go z lotniska o trzynastej - juuuuuupiiiiii!!!
- trwa projekt 'kitchen area extension', czyli rozszerzenie powierzchni kuchni ;-)) - Niezawodny Mistrz Projektów Domowych ulepsza nasz dom, a ja nogami przebieram ze zniecierpliwienia, bo niezmiennie uwielbiam efekty działań Wspomnianego Mistrza ,
- kolekcja storczyków wzbogaciła się o kolejny egzemplarz cymbidium ;-))

Od Lawendowa Chatka

- rozesłaliśmy zaproszenia na Oficjalne Otwarcie Lawendowej Chatki i mamy już pierwsze potwierdzenia przybycia ;-))

3 września 2009

Drugie mgnienie wiosny

Dziś odwiedził nas Bruce - ogrodnik, który przygotował ogród na nasze wprowadzenie się.
Rzucił okiem fachowca i pochwalił postępy.  Udzielił mi też kilku rad na przyszłość, więc poczęstowałam Go czym prędzej filiżanką kawy ;-))

Za kilka (3-4) dni należy powtórzyć sikanie trucizną (weed killer) wzdłuż płotka i na płytkach, po czym popryskaną ziemię trzeba od razu przykryć czekającą na użycie słomą fasolową (pea straw) (niestety, dostaliśmy jej za mało - należy ułożyć warstwę ok. 10 cm, więc potrzebujemy dokupić pewnie drugie tyle, ile mamy).  Bruce podpowiedział, gdzie możemy w korzystnej cenie uzupełnić brakującą słomę.
Drobne kolorowe kwiateczki, które do dziś mnie cieszyły, okazały się wrogiem naszego trawnika i Bruce zalecił potraktować je odpowiednim środkiem (weed and feed) - szkoda mi ich, bo robiły takie łąkopodobne wrażenie, ale jeśli miałyby całkiem wyprzeć trawę, to faktycznie, nie można im na to pozwolić...

Bruce pochwalił nasze przedsięwzięcie z tysiącem zwierzątek i lawendowy kącik przed domem ;-), wskazał najlepsze miejsce dla doniczek z ziołami i nie tylko.  To nie tylko fachowiec, ale i zapalony ogrodnik - lubi swoją pracę i sprawia mu ona przyjemność.  Nawet jeśli nie liczy już na to, że dostanie od nas zlecenie, to wyczuł w nas widać 'chętne dusze' - wpada przy okazji robót po sąsiedzku na kawę i chętnie odpowiada na moje ogrodowe pytania.  To miłe ;-)

Od Lawendowa Chatka

2 września 2009

Pierwsze mgnienie wiosny

I oto nastała WIOSNA. Wczorajszy dzień inauguracji nowej pory roku był jej w pełni godny - słońce i ciepełko. Poza tym wieczorem uczciliśmy nadejście wiosny odpaleniem domowego grilla. Mmmm... No, podobno wołowina była taka sobie, ale za to cała reszta - owszem owszem. Przebojem okazał się czosnek, który niniejszym wszedł na stałe do repertuaru grillowego Gospodarza ;-)

Mam nadzieję, że spełnione toasty zaowocują kolejnymi licznymi i miłymi spotkaniami kulinarno-towarzyskimi, w czasie których wypijemy tu jeszcze wiele dobrego wina w podzięce za zaistniałe i w oczekiwaniu na mające nadejść ekscytujące wydarzenia.
Aha: zapowiedzieli się już pierwsi Goście, na październik ;-) I tak oto powstaje Gościnny Grafik Lawendowej Chatki ;-)

Dla wyrównania bilansu - za oknem pada deszcz... Wracam zatem do pisania aplikacji o pracę...