17 sierpnia 2009

O czym szumią eukaliptusy

Rozpoczęliśmy nasz ostatni tydzień na Sandison Terrace (Ulica Pełna Piasku? Piaszczysta? ;-) - ehhhh, aż się nostalgicznie robi: pierwszy etap życia w nowej ojczyźnie dobiega końca...
Kalendarz gęsto zapisany obiecuje nam tydzień pełen emocji. Emocje zresztą nie opadają już od jakiegoś czasu, ale dni przed nami aż się proszą o komentarz: będzie się działo ;-)

Zapowiada się sporo pakowania i, oby, sporo więcej odpakowywania. Podwójna porcja sprzątania, której pierwsza faza (czyli Sandison Tce) będzie lekką rozgrzewką...
Niestety, dosyć dużo w układzie kalendarza zależy od szybkości działania polskich banków, a w tym temacie doświadczenia mamy jak najgorsze. Pieniądze gdzieś tam marudzą po drodze, a tu czeka misternie ułożony plan: uregulowanie rachunku w określonym czasie zagwarantuje montaż w umówionym dniu - jeśli montaż się opóźni, nie będziemy mogli korzystać z potrzebnych urządzeń od razu - wrrrr...
Najprzyjemniejsze jest jednak oczekiwanie i plany, które kłębią nam się w głowach, wielokrotnie już testowane "udomawianie" nowego miejsca, co obydwoje z Miłym Mym lubimy.

Pogoda się waha. Ostatnio rozpisywałam się o nadciągającej wiośnie, której oznaki widać coraz wyraźniej i których to oznak jest coraz więcej, ale słońce ostatnio trochę kaprysi - grzeje coraz mocniej, ale zasłania się chmurami, które układa na niebie nieprzyjemny wiatr - zimny, porywisty, przenikający do głębi.

Od Zdjęcia Bloggera2


Wczoraj właśnie w tym przenikliwym wietrze odbywaliśmy nasz spacer.
Pierwszy punkt programu to jak zwykle ocean - piękne widowisko, spore fale z gęstymi grzebieniami, gnane przez wiatr wiejący prosto na nas, spora grupa surferów, z których kilkorgu udały się krótkie przejażdżki - fala widać obiecująca, ale jeszcze nie ta ;-)) Za to widzów pstrykających fotki było kilka razy więcej niż surferów ;-))

Kolejnym punktem programu były (uwaga: znak, że się asymilujemy ;-)) lody. Jak zwykle pyszne, ale jedzone pod wiatr, połykane wraz z haustami powietrza wwiewanego prosto do gardła, były sporym wyzwaniem ;-))
Miły Mój w ramach asymilacji poprosił również o tutejszego gofra - całe szczęście, że solo, bo była to chyba pierwsza i ostatnia próba - tutejsze gofry robione są na tutejszą miarę - z zupełnie innego ciasta - megaciężkie, tłuste - "solidne" ;-) Serwowane są z lodami, bitą śmietaną i syropami, co już zupełnie przerasta możliwości niezasymilowanych przybyszów ;-)) Jedyna pociecha - są mniej więcej o połowę mniejsze niż te, które pamiętamy ze starej ojczyzny ;-))

Dzisiaj ocean pokazał, jakie są skutki działania wiatrów takich, jak ostatnio. Ocean jest brunatny na szerokość mniej więcej do połowy molo - woda niesie sporo piasku, na brzegu widać grubą warstwę wyrzuconych wodorostów wśród których buszują w poszukiwaniu skarbów zarówno mewy, jak i spacerowicze - ptaki szukają smakowitości, a spacerowicze zbierają muszle wyczyszczone przez wodę i ptaki.

Przyniosłam dziś do domu atlas ptaków, do którego dołączono specjalny notes, który można zabierać na wycieczki - w tabelach zapisuje się obserwowane gatunki, miejsce obserwacji, datę i czas oraz warunki pogodowe i lokalizację (ciekawe, czy kiedyś osiągniemy ten etap? ;-).
O atlasie myśleliśmy już od jakiegoś czasu, bo ptaków jest tu cała masa, a my na razie odróżniamy gołębie, pelikany i... papugi (zwłaszcza od nie-papug), ale nie żebyśmy znali poszczególne gatunki i umieli je nazwać, tym bardziej po angielsku.
A ptaki bardzo łatwo jest tu obserwować - nie tylko jest ich dużo i są dość hałaśliwe, ale i podlatują na tyle blisko, że da się im przyjrzeć.

Brak komentarzy :