2 lipca 2009

Pijąc kolejny kubek herbaty...

Żartów nie ma: adelajdzka zima chyba właśnie pokazała swe oblicze. Przypomina ono trochę nieprzyjemny przedśniegowy polski listopad, albo może kapryśny marzec... Nie, marzec odpada, bo sporo drzew ma komplet lub większość liści, a trawniki są nadal zielone, no i brak tu pomrożonych resztek śniegobłota, stert zeszłorocznych śmieci i... psich kup. Nie ukrywam, że cytrusy o kolorach wskazujących na dojrzałość też 'zaburzają' obraz.

Tak czy inaczej, zrobiło się zimno i nostalgicznie. Przed oknem salonu, w które patrzę zerkając znad mojego ulubionego laptopa, rośnie eukaliptus - duży, rozłożysty, będący zwykle stałym miejscem spotkań tłumów tutejszych 'wróbli' i innego ptactwa. Teraz stoi samotny i cichy, macha tylko biedak gałęziami targanymi przez wiatr. Nad eukaliptusem nieduży kawałek nieba - dziś gasi wszelkie nadzieje na niebieskość, że o słońcu nie wspomnę...

Dla równowagi zajrzałam sobie do moich sióstr wirtualnych, co tam piszą w Shout Box'ie i... uśmiałam się serdecznie! Bo siostry... narzekają na upał w Polsce. Ha! Wyjechaliśmy tak niedawno i wszyscy byli zgnębieni beznadziejną pogodą i zimnem ;-) Zawsze źle, no zawsze źle! ;-)) A tego upału ileż było? Jeden dzień, dwa? Hihihihi, i to jakieś marne 30 stopni ;-))

Od Zdjęcia Bloggera2

U nas niebo zachmurzone, od rana nie pokazało nawet kawałka błękitu, temperatura około 14 stopni, kaloryferów nie ma ;-) Mamy na szczęście dwa super grzejniki, ale jestem dzielna i od rana nie włączyłam żadnego. Ratuję się herbatą i wyobrażam sobie, gdzie też obecnie znajduje się kontenerowiec z naszymi pudłami na pokładzie... Bo w tych pudłach są i godnej wielkości kubki (z drugiej strony: jest to jakaś forma gimnastyki, kiedy po zbyt szybkim opróżnieniu zbyt małego kubka trzeba iść do kuchni, by zrobić następną porcję herbatki) i dzbanek z podgrzewaczem...

Co do grzejników - śmieszna sprawa. Bo nie w grzejnikach rzecz! Nasz budynek, a w nim nasze mieszkanko, jak pewnie wiele innych tu, po prostu został zbudowany tak, by samym swym istnieniem negować występowanie zimy ;-) Bo zima to przecież okres krótki, który wystarczy przeczekać, by wrócić do adelajdzkiej rzeczywistości, czyli upałów i suszy ;-)

Okna są pojedyncze i niezbyt szczelne, za to osłonięte markizami i przystosowane do otwierania w czasie upałów, osłonięte moskitierami, a jakże. Ściany są nieizolowane, a wentylacja praktycznie żadna, bo po co wentylacja, skoro wystarczy otworzyć okno ;-) Skutek włączania grzejników jest więc taki, że po szybach po jakimś czasie zaczyna płynąć woda, a mieszkanie zdaje się nasiąkać stopniowo wyziębiającą się wilgocią, brrrrrr... Na szczęście ci, którzy znają mnie osobiście odejmą sobie od mojego opisu naddany procent dramatyzmu i otrzymają obraz zgodny z poziomem wytrzymałości przeciętnego Polaka ;-) Ha, poza tym warunki temperaturowe mam obecnie bardzo zbliżone do tych, które panowały w Owocówce poza sezonem grzewczym. A tam grzejników elektrycznych nie mieliśmy ;-)

Zaprzeczanie istnieniu zimy stosują tu również mieszkańcy. Widokiem całkiem często spotykanym poza domem są ludzie (w różnym wieku) w koszulkach z krótkim rękawem, albo w spodniach za kolano, że o klapkach na gołych nogach nie wspomnę.
Najbardziej zahartowane zdają się być tutejsze dzieci. One przodują w pokazywaniu gołych kawałków ciała z głębi swych wózków. Wiem od Znajomej-Mamy-Ośmiolatka, że po wieczornych zajęciach na basenie dzieci wiezie się (jasne, że samochodem, nie autobusem ;-) do domu już w piżamach i szlafrokach, niekoniecznie z wysuszoną głową. No i oczywiście surferzy - każdego dnia można ich zobaczyć w oceanie kolo molo. Chudy zawsze wtedy patrzy na mnie i powtarza, że jak ktoś ma na sobie piankę, to mu ciepło. Hmmm, a może by tak kupić jedną do domu, żeby wspomóc działanie herbatki?

Od Zdjęcia Bloggera

Miły Mój w swej nowej-prawie-pracy, a ja zrobiłam listę zadań i zbieram się w sobie ;-) Lista obejmuje wycieczkę nad ocean, na tamtejszą pocztę. Na słońce raczej nie mam co liczyć, a poczta do mnie też nie przyjdzie, więc czas dopić herbatkę i podjąć wyzwanie ;-) Jak wrócę, ugotuję obiadokolację.

Hmmmmm, czas wysłać CV ;-)

4 komentarze :

Unknown pisze...

Aguniu, czyta sie bosko!!!Teraz dzięki Tobie codziennie przy porannej kawie nie czytam wiadomości krajowych tylko te z Australii. Buziaczki!!!

Unknown pisze...

Siostry nie narzekają, broń Boże, a przynajmniej nie wszystkie :) Ja tam się cieszę :)

Aga, Waszego bloga czytam sobie jak książkę, ogromna to jest przyjemność. Uściski mocne dla obojga Australijczyków ;)

PS. To pisałam ja, Galla :) Tylko nick pozostanie tu inny :)

Ola pisze...

Aga nie znamy się, trafiłam na Twój blog dzięki forum i bardzo się z tego cieszę.
Piszesz genialnie i przeczytałam wszystko z zapartym tchem. Czekam na dalsze Twoje opowieści.
Gratuluję odwagi i trzymam mocno kciuki aby Wam się udało wszystko co planujecie.
Też marzę o takim wyjeździe, może nie do Australii ale gdzieś gdzie jest troszkę chłodniej. Twoje relacje dają mi nadzieję, że jak się czegoś chce to można to zrealizować.

Ania i Piotr Iwaszko pisze...

Olga ma rację, gdy się czyta Wasze relacje nabiera się przekonania, że nie ma rzeczy niemożliwych. Można tylko brać przykład :)
Waszego bloga daliśmy sobie jako stronę otwierającą, więc wita nas codziennie na "dzień dobry" dawka pozytywnej energii z Antypodów. Wspaniała lektura.
Całuski :)