22 czerwca 2009

Wycieczka do Melbourne - sobota, 20.06.

To już raczej nie wycieczka do Melbourne, ale powrót do domu - zachowałam jednak wspólny tytuł dla porządku, bo to ciągle ta sama wyprawa.
Rano wyjechaliśmy co prawda dość późno, ale bez śniadania, z zamierzeniem, że zatrzymamy się gdzieś po drodze. Wstaliśmy nie dość wcześnie i z trudem, bo i dzień wstał jakiś taki pochmurzony, mimo że wieczorem podziwialiśmy gwiazdy (bo wszak inne tu niebo nam się nocami rozgwieżdża nad głowami... Kto wie, jak wygląda Krzyż Południa? Bo my, niepewni, dopytywaliśmy recepcjonistkę i jedną z kelnerek, więc już wiemy).

Kawa trafiła nam się znośna, kanapki - najgorsze ze zjedzonych do tej pory ;-) Pewnie dlatego, że stację i sklepik prowadzili ludzie będący żywym przedstawieniem istniejącego tu wśród części społeczeństwa problemu z nadwagą - jak zatem mogły smakować kanapki, skoro cała dusza właścicieli wsiąkła zapewne w propozycje grillowo-smażone, mocno mięsne i podzielone na konkretne porcje, którymi wzgardziliśmy ;-)

Na pierwszym odcinku za kanapkami ciągnął się pas typowego tutejszego scrubu, który na wysokości Coonawara zastąpiły pasma winnic. Przypominam o trwającej zimie - rośliny są poprzycinane, mają różną ilość zasuszonych pędów, czasem nawet winogron, a mimo to widok pobudza wyobraźnię. Ależ to musi wyglądać latem... Mijaliśmy kolejne winnice, kolejne zaproszenia na wyprzedaże z piwnic, a mijaliśmy dlatego, że pora wciąż była zbyt wczesna, aby były otwarte.
Nic to, wiele czasu i niejeden sezon przed nami, zwłaszcza, że w rejony winnic organizuje się wycieczki busami, które polegają na degustacji i możliwości zakupu wybranych win - jedziesz busem, więc możesz degustować do woli ;-)

Od Zdjęcia Bloggera
Od Zdjęcia Bloggera
Od Zdjęcia Bloggera
Od Zdjęcia Bloggera

Ominęliśmy także rezerwat z jaskiniami w Naracoorte, ale wrócimy tu na pewno, gdyż obiekt ten znajduje się na liście światowego dziedzictwa.

Tuż przed Adelajdą zaliczyliśmy minideszcz (zmiana: tutaj ludzie się cieszą, gdy deszcz pada - uczy się tego już dzieci w szkole ;-), który jednak długo nie potrwał, zaledwie umył nam szyby. Skręciliśmy zatem do Monarto Zoo (ok. 60-70km od Adelajdy - różne źródła podają różnie ;-))

Jak zwykle zdążyliśmy na ostatnie godziny przed zamknięciem, ale jak zwykle wrażenia były świetne. Jest to połączenie zoo i parku safari. Eksponuje się tu głównie zwierzęta z Afryki (m.in. żyrafy, antylopy, nosorożce, gepardy, hieny, kojoty, lwy; szympansy i zebry (w sezonie)); obok na okrasę umieszczono stada kangurów, w tym walabii, emu, strusi i nieco gryzoni (które, pewnie z racji pogody lub/i pory roku najtrudniej było nam wypatrzyć); jest specjalna ekspozycja stada surykatek.

Zwiedzający mają do wyboru szereg wyznaczonych ścieżek spacerowych z punktami i platformami widokowymi. Między danymi punktami można spacerować lub podejść na jeden z wyznaczonych przystanków, skąd bus o określonych godzinach zabiera chętnych, wożąc ich i wysadzając w konkretnych miejscach na wyznaczonej trasie.
Kolejna możliwość (z której my skorzystaliśmy) to przejazd autobusem z przewodnikiem - z przystankami, ale bez wysiadania.

Od Zdjęcia Bloggera
Od Zdjęcia Bloggera2
Od Zdjęcia Bloggera
Od Zdjęcia Bloggera
Od Zdjęcia Bloggera

Teren jest ogromny, a zwiedzający i tak widzą tylko jego część, bo "na zapleczu" trwa program rozmnażania mieszkających tu gatunków, także lokalnych - między innymi tutaj prowadzony jest program odnowy populacji diabła tasmańskiego, dziesiątkowanego w ostatnich latach przez ciężką do opanowania chorobę. Stopniowo powstają kolejne ścieżki spacerowe. Gościom proponuje się różne wycieczki tematyczne, w niewielkich grupach, z opiekunami zwierząt - konkretna wycieczka trwa od jednej, poprzez kilka godzin, a jedna cały dzień i poświęcona jest jednemu z mieszkających tu gatunków zwierząt. Nasz przewodnik pracuje jako wolontariusz, ale w czasie opowieści wspomniał i o tym, jak to bywało w Afryce, kiedy np. mijane przez nas kojoty, czy hieny podchodziły pod obozowisko, by pobuszować w śmietnikach.

Od Zdjęcia Bloggera2

Adelajda powitała nas pięknym słońcem, które jednakowoż szybko zaszło. My zatem poprzez sklep i zakupy żywnościowe pojechaliśmy prosto do domu na zasłużoną kolację, kąpiel i spanie.

1 komentarz :

Ania i Piotr Iwaszko pisze...

Kochani, jednym tchem przeczytaliśmy całą wycieczkową relację, czując się, jakbyśmy siedzieli na tylnym siedzeniu Volvika i na własne oczy widzieli to, co opisujecie. Zdjęcia tylko potwierdziły nasze wrażenia. Piękne klify, oceaniczne fale, eeeeech. Oceanarium fantastyczne, strasznie podobały nam się pingwiny i Chudy za szybą akwarium :), ale takie ujęcia płaszczek nad głowami - bezcenne :)
Popiołek ma niczego sobie apartamencik i wygląda w nim bardzo bohatersko. Fajnie, że mogliście go odwiedzić :)
Pozdrawiamy ciepło
Ania i Piotr :)))))))))