22 czerwca 2009

Ulubiona bluza Chudego, czyli zima w Adelajdzie

Wróciliśmy z wojaży po sąsiednim stanie, więc czas było nadgonić zaległości i dopełnić jednej z miejscowych tradycji. Otóż, wśród mieszkającego tu grona imigrantów utarł się zwyczaj, by w dzień przyjazdu odwiedzić górę Lofty i tam na tle imponującej panoramy miasta zrobić sobie jedne z pierwszych zdjęć. W dni kolejnych rocznic robi się kolejne zdjęcia w tym samym miejscu budując taką miłą kolekcję-pamiątkę swego pobytu w nowej ojczyźnie.

Od Zdjęcia Bloggera2

Pogoda dopisała wspaniale. Wiedzieliśmy o tym już rano, bo zanim spotkaliśmy się z naszymi znajomymi: Dorotą, Petrosem i ich synkiem Janisem, obeszliśmy kilka sąsiednich ulic, podziwiając domy, przydomowe ogródki (np. dojrzewające mandarynki, pomarańcze, kwitnącą lawendę itp.) i nade wszystko moje ulubione "wróble". Najlepszy z Mężów rano po coś wyszedł (?) i po powrocie z tryumfalną miną przywdział... bluzę z krótkim rękawem! Ahoj, Przygodo!

Na wzgórze Lofty (727 n.p.m.) dotarliśmy około południa. Niebo błękitne nad nami, panorama miasta przed nami, sporo turystów, którzy dotarli tu pieszo lub nawet... przybiegli :-0
My zaliczyliśmy jedynie skromny spacer wokół punktu widokowego i drugi nieco niżej, wokół malowniczo położonego hotelu Amcor Mercury, którego siedzibą jest zabytkowa willa i którą otacza starannie utrzymana roślinność - minipark oraz ogródek warzywny na potrzeby kuchni hotelowej. W ten sposób zasłużyliśmy na lunch, który postanowiliśmy zjeść w jednej z licznych restauracji Glenelg, najlepiej w okolicach molo.

W okolice Mt Lofty zamierzamy oczywiście wrócić ze względu na parki Cleland: ogród botaniczny i park ze zwierzętami. Dziś pogoda sprzyjała, ale przyjechaliśmy zbyt późno, więc szkoda było budzić apetyty.

Od Zdjęcia Bloggera2

Zdjęcia na górze faktycznie mogłyby się okazać naszymi pierwszymi z Adelajdy, bo dowiedzieliśmy się, że tydzień temu na lotnisku Petros zadebiutował jako operator kamery. My, podziwiając Jego profesjonalizm, nawet nie sięgnęliśmy po swój aparat, Dorota podobnie. Petros zaś wieczorem obejrzał w domu (i przesłuchał) liczne nagrania... chodnika, który filmowała kamera zawieszona na Jego ręku. Nagrał to, co wierzył, że jest przerwą, a wyłączał kamerę wtedy, kiedy w swoim przekonaniu kręcił...
Hihihi... Szczęście w nieszczęściu, że uwiecznianymi byliśmy my, a nie jakaś np. potencjalna spadkodawczyni z Ameryki ;-))

Od Zdjęcia Bloggera2
Od Zdjęcia Bloggera
Od Zdjęcia Bloggera
Od Zdjęcia Bloggera

Spacer po Glenelg fantastyczny jak zawsze. Niezawodny oddech oceanu, zwyczajowi śmiałkowie z deskami w wodzie, tłumy spacerowiczów, palmy i araukarie pod samo niebo oraz krzyki mew.

Po zasłużonym lunchu przeszliśmy się po molo, kawałek deptakiem wzdłuż plaży, ale główną rolę odegrał dziś tramwaj i ulica po której jeździ w stronę City.

Liczne sklepiki, ale i banki oraz inne ważne dla mieszkańców instytucje, przede wszystkim jednak plejada knajpek, restauracyjek, większych i mniejszych, o różnym stopniu wykwintności, sprzedających dania na wynos lub przyjmujących jedynie przezornych, mających zrobioną wcześniej rezerwację stolika. Do tego kafejki z ciastkami lub bez, lodziarnie (jedną odwiedziliśmy, a jakże, z baaardzo satysfakcjonującym skutkiem) oraz liczne wyprzedaże - o tyle niegroźne, że słońce zbliżało się do horyzontu, a sklepy do godziny zamknięcia ;-) Zostały nam jednak wystawy i oglądanie mijanych przybytków sztuki kulinarnej z miejsc i regionów wszelakich - zapachy i lektura wywieszonych na zewnątrz menu.

Od Zdjęcia Bloggera

1 komentarz :

Ania i Piotr Iwaszko pisze...

Aga, kiedy dodawałam poprzedni komentarz, wydawało mi się, że do relacji z piątku, a tam już pojawił się nowy post.
W Kraku jest godzina 16:25, właśnie wklejam ten tekst, kiedy na podglądzie w drugim oknie widzę kolejny nowy post !!!!
Jestem on line, czytam na bieżąco i nie nadążam :)Jesteście boscy!!!