16 czerwca 2009

O pronunciation słów kilka...

Jesteśmy w salonie Vodafone, gdzie kupujemy karty do telefonów i domowego Internetu. Zajmują się nami wszyscy pracownicy po kolei. Cierpliwie odpowiadają na niezliczone pytania, które zadaje Chudy, a potem ja tłumaczę.
Wreszcie podchodzimy do lady i zaczynamy finalizować ustalenia. Powoli powstaje faktura.

Dziewczyna, która wklepuje dane do komputera ma zrobione paznokcie, ale nie widzę i nie umiem rozpoznać z tej odległości, czy to żele...
Temat interesuje mnie baaardzo, bo niestety, nie udało mi się porwać Jovanki, a tylko namówić Ją na odświeżenie pazoorów w środę tuż przed wyjazdem, a czas leci...

Gdy faktura jest gotowa, przesuwam ją w kierunku Chudego, mrugam znacząco do Melity i mówię, że mąż zapłaci, a ja mam superważne pytanie.

- Tak?
- Czy Twoje pazoory to to samo, co mam ja?
Ona na to (rozumiejąc, jak ważne to zagadnienie): - Nie, ja mam akryle, nawet na nie nie patrz. Nie są tak piękne, jak Twoje (Jovi - buziaki!!!)
- Bardzo dziękuję (po staropolsku pokraśniałam z dumy). A czy takie, jak mam teraz, zrobię gdzieś tutaj?
- Jasne, nazywają się (i tu wymówiła coś, jak dżół, co natychmiast wyobraziłam sobie, jako JO i kombinuję, od czego to pochodzi...)
Melita jest jednak profesjonalistką i dobrze interpretuje moją minę.
- Zapiszę Ci dla pewności na karteczce. Po prostu podejdż i zapytaj, czy takie robią.

 
I podaje mi karteczkę, na której napisano... GEL acrylic.

Hmmmm...

3 komentarze :

k911 pisze...

dżół nails jak wiadomo to sprawa priorytetowa przecież :)

Prezes pisze...

Hehe, podobno amerykański angielski jest dziwny, ale gdzie mu tam do australijskiego ;-)))

Koniczyna pisze...

Czekamy na pierwsze zdjecia z waszego raju :D
I na pierwsze tamtejsze "dżoły"