6 listopada 2008

Blog jest również inny niż pamiętnik tradycyjny...

... co oczywiście składa się na jego plusy i minusy. Poniższe rozważania wynikają z moich osobistych doświadczeń i może inni pamiętnikopisarze sądzą inaczej, ale jeśli nawet, to jest to mój blog i nie zawaham się go użyć (jako argumentu ;-).

Pamiętnik pisze się zwykle dla siebie, trzyma w szufladzie lub nie, ale dopóki nie trafimy na kogoś niedyskretnego (o, feee!!!), kto myszkując znajdzie i podczyta; albo dopóki nie zostaniemy sławni (wtedy pewnie się okaże, że to super materiał na książkę i że będzie to bestseller i worek pieniędzy); albo jeśli mamy naście lat i super-przyjaciółkę-do-grobowej-deski-zaplute-zamazane, która oczywiście powinna poznać i pozytywnie ocenić nasze twórcze działania; albo jeśli mamy lat duuuużo więcej i nie zdążymy pamiętnika spalić przed odejściem swem i trafi on w ręce spadkobierców naszego pokaźnego majątku...
Jeśli nie zajdą powyższe okoliczności, pamiętnik piszemy sami dla siebie, czasem odczytujemy wcześniejsze zapiski, robiąc przy tym różne miny, i wspominamy - jesteśmy sobie i czytelnikiem i recenzentem, treść spływa nam prosto z głowy i serca na papier. Ograniczenia dotyczące treści, tematyki, priorytetów, rzeczy wartych i niewartych wspomnienia zależą tylko od nas. I chyba pamiętnik sporo na tym zyskuje.

Bo...

Blog ze swej natury i definicji jest komunikatem wysyłanym w świat do wszystkich, teoretycznie bez ograniczeń. Oczywiście, że możemy na zapleczu technicznym ustawiać coraz więcej różnych parametrów, ale chodzi mi o przestrzeń Internetu vs przestrzeń kartek w zeszycie, który leży w naszym pokoju. Zupełnie inna skala, niesamowite różnice i ciekawe pole obserwacji i nauki zarazem.
Z faktu "nieograniczoności" dostępu do bloga wynika na przykład sposób redagowania tekstu, doboru treści, autocenzura (a jakże!). Nie tylko liczymy się z tym, że możemy mieć Czytelnika, ale wręcz chcemy go mieć, czasem wręcz go zapraszamy przesyłając linka lub umieszczając adres w naszej internetowej sygnaturce (w adresie mailowym, na forach, na swojej stronie www itp). Powtarzam, różni autorzy różnie postępują ze swoimi blogami, ale mówię trochę z własnego doświadczenia (jeden koniec skali) a trochę teoretyzuję definiując blog według jego pierwotnych założeń (publikacja swojej twórczości w sieci, czyli drugi koniec skali).

Na fali podniosłego nastroju, że to już drugi miesiąc blogowania ;-) tak się zastanawiałam wczoraj: na ile moje zapiski różnią się od tego, co napisałabym w zeszycie?
Sobie nie tłumaczyłabym rzeczy oczywistych, więc pewnie nie byłoby obrazków, albo miałyby inną formę - pewnie krótszą, zrozumiałą tylko dla mnie. I nie wiem, czy to dobrze, bo są to migawki, które po jakimś czasie mogą wrócić w pamięci na fali skojarzenia, ale mogą też ulecieć, a chyba niektórych byłoby szkoda.
Zapiski byłyby chyba bardziej zbliżone do relacji, streszczeń dnia lub konkretnych wydarzeń w ciągu dnia, a tutaj staram się ich zapis jakoś usprawiedliwić*. Należy szanować czas i dobrą wolę Czytelnika. Niby jest to mój blog i nikt nie jest zmuszony, by czytać moje zapiski, nikt tu nie wchodzi z przykazaniem, że ma mu się podobać, ale świadomość, że nie piszę do szuflady wpływa na to, co i jak zapisuję. Z drugiej strony może to dobrze, bo zastanawiam się, o czym napisać, co wybrać, pewnie bardziej kontroluję słowa? Ale czy z tego powodu nie odsiewam zbyt wiele? Biorę odpowiedzialność za moje wybory i mam nadzieję, że wybieram optymalnie. Bo chyba i tu sprawdza się zasada złotego środka - nie relacja, jak w osobistym dzienniku, żeby nie zanudzić i nie zniesmaczyć, ale i wybrać z głową, aby był jakiś sens w odwiedzinach i czytaniu tego bloga przez zaproszonych Gości ;-))
Jest też i Przyszły Czytelnik - Junior, którego wizja towarzyszy mi podczas komponowania kolejnych wpisów.

Co do autocenzury, zaczęłam się zastanawiać, na ile znający adres Czytelnicy, a raczej Ci, którzy jeszcze tego adresu nie dostali (a może dostaną? a może lepiej, żeby nie dostali w ogóle?) wpłyną na treść zapisków ;-) I wbrew pozorom wcale nie chodzi o to, że najchętniej bym obsmarowała przed całym światem bliską przyjaciółkę ;-), ale o to, że skoro jest to Chudzielce story, to jasne, że Chudzielce żyją w jakimś kontekście, że Chudzielców otaczają różni ludzie - mniej i bardziej bliscy, mniej i bardziej ważni, mniej i bardziej mądrzy, bogaci, szlachetni, piękni itp. I jedną sprawą jest, że jeśli napisać dobrze, to najlepiej o wszystkich, żeby ktoś nie wszedł i nie poczuł się Niewspomniany, a drugą, że jeśli w ogóle napisać, to może ten ktoś by sobie nie życzył, że właśnie o tym, że przed całym światem (ekhm, ekhm)... No ale z kolejnej strony, nie po to ktoś jest bliski i ważny, żeby mu nadać ksywkę lub inicjał na potrzeby bloga, ale z drugiej strony może właśnie tak trzeba, bo skoro bliski i ważny to i tak, ten, kto ma zrozumieć, to zrozumie, a kto nie zrozumie, to zajmie się całością, a nie wnikaniem w szczegóły i rozszyfrowywanie inicjałów (przynajmniej dopóki blask sławy nie opromieni mnie i moich bliskich ;-)...
Zakładam, że jedną z cech tego bloga jest tworzenie obrazków-impresji na temat różnych osób czy sytuacji, a nie konkretnych i szczegółowych opisów, jak oleje Matejki ;-)

I jeszcze jedno. Jak już tłumaczyłam przy okazji powyższej gwiazdki - trauma trwa. I gdzieś tam po głowie telepie mi się trwożliwa myśl, którą tłamszę tyleż z trudem, co bez powodzenia, że blog powinien być po coś, to znaczy: celowy powinien być, pożyteczny, albo o mojej pasji. A moją pasją w tym blogu jest chyba moje pisanie, moje życie z Chudym Mężem i chęć zapisania tego na zaś. I wszystko byłoby dobrze, gdyby chodziło o zapiski w tradycyjnym pamiętniku... Tam nie ma wyrzutów sumienia i pytań o celowość ;-)
Mam nadzieję, że przynajmniej część z powyższych pytań i wątpliwości rozwiąże się z czasem i rosnącym doświadczeniem. W końcu tradycyjne pamiętniki pisałam przez wiele lat, a blog to ciągle pasjonująco świeża sprawa ;-)

* Jest to skutek traumy, jaką przeżyłam, kiedy odważyłam się pokazać moje "młodzieńcze rymowania" (któż z nas nie był na tym etapie? ;-) starszemu koledze, którego bardzo ceniłam i uważałam za autorytet w temacie. Jasne, że miałam nadzieję na komplementy i zachętę na ciąg dalszy, a tymczasem On przeczytał, spojrzał na mnie uważnie i zapytał: No i super. Tylko: po co?

Jakkolwiek by nie bolało, przyznałam mu rację.

Brak komentarzy :