25 października 2008

Urodziny to temat rzeka

...także dlatego, że do tej rzeki wpływa wiele innych. Od zawsze były dla mnie ważne i to nie tylko te moje, ale urodziny jako okazja w ogóle.
Miałam szczęście w tej kwestii, bo akurat w dzieciństwie urodziny obchodziłam i bywałam u innych, którzy też je obchodzili. Urodziny były świętem i otaczała je ta masa miłych obrzędów, które od zawsze uwielbiam. Pamiętam, że dość długo własnoręcznie produkowałam i rozdawałam zaproszenia. Rodzice ich nie dostawali, ale Dziadkowie już tak, i ciocie, wujkowie, kuzynostwo. Z koleżankami spotykałam się zwykle na osobnej imprezie niż ta rodzinna, ale koleżanki oczywiście także były zapraszane za pomocą wręczanych im zaproszeń.
Pamiętam ustalanie menu, a także wymyślanie przebiegu spotkań z koleżankami - szukałam zabaw towarzyskich, wymyślałam jakieś teatrzyki, produkcje pieczątek, przebieranki, zagadki - nie wiem, która część imprezy była lepsza? Same urodziny, czy ich przygotowywanie. Zabawne, bo sprawiało mi to masę radości, przedłużało przyjemność cieszenia się urodzinami i wbrew pozorom czyniło moich gości równie ważnymi jak ja-solenizantka. Bo gościom miało się podobać, miało być miło, przyjemnie i ciekawie. Urodziny nigdy nie zostały w mojej głowie sprowadzone do okazji przy której zbiera się prezenty.
I może dlatego, mimo że nie najważniejsze, prezenty były jednak ważnym elementem świętowania. Od dzieciństwa intuicyjnie wiedziałam, że nie najważniejsze jest to, co znajdzie się w środku. Najważniejszy jest powód, dla którego to coś tam jest - dlaczego akurat to, skąd pomysł, jaka intencja, ile w tym starania, ile myśli o mnie. Pewnie dlatego sama staram się do dziś robić prezenty innym właśnie w ten sposób. I pewnie dlatego boli mnie, jak obdarowana osoba szybko i bez chwili zwłoki niedbale rozrywa opakowanie prezentu. A gdzie cudowny rytuał potrząsania paczką, macania, czy miękkie, czy czuć jakie ma kształty, słuchania, czy stuka, zgadywania, co to może być? Gdzie moment zachwytu nad opakowaniem, dobraną do niego wstążką itp? Boh Moj, czy tak nie byłoby piękniej, mimo że to takie naiwne i niepraktyczne? Moim zdaniem zachwyceń w życiu nigdy dość i mam nadzieję, że ciągle będą inni, którzy będą myśleli tak samo. Chciałabym pokazać kiedyś tę magię Juniorowi i chciałabym, aby Mu się spodobała, mimo że pewnie jest to bardziej babskie niż 'bondowskie'...

Ważnym elementem urodzinowego świętowania jest też tort. I świeczki. I ich zdmuchiwanie, ale dopiero jak się pomyśli życzenie, które ma się spełnić. I to, że tego życzenia za nic nie można powiedzieć głośno, bo się wtedy raczej nie spełni.
Z dzieciństwa pamiętam rytuał tortu głównie dlatego, że tort był robiony w domu. Jasny biszkopt z mielonymi orzechami, ponczowany, z masą orzechową. Ha, i jako że był to tort specjalny, urodzinowy, to zarówno ponczowanie, jak i masa wymagały użycia wódki. Pamiętam usłyszaną kiedyś dyskusję dorosłych na ten temat. Ciocia-oponentka argumentowała, że tort jest dla dziecka i będą go jadły także inne dzieci, a na to autorka tortu (którą w sumie lubię za niewiele rzeczy i której raczej nie lubię, niż lubię), że tort jest specjalny i jego smak jest tu priorytetem, a nie odsuwanie dzieci od wódki, i że nie widzi powodu, aby iść na kompromis w kwestii smaku tortu. Bardzo mnie ucieszyło to, co usłyszałam, zgodziłam się całym sercem i... zgadzam się do tej pory ;-)) W końcu na codzień jemy tyle gorszych i bardziej szkodliwych rzeczy, bardziej i mniej świadomie ;-))
Tak więc tradycja orzechowego tortu trwała. Zdarzały się dramatyczne chwile, kiedy na przykład okazywało się, że nie ma w domu zapasu suszonych zeszłorocznych orzechów, a dostępne się nie nadają, bo są za świeże, czyli za miękkie, aby dało się je utrzeć do masy. Oczywiście nie jest to zrozumiałe w dzisiejszych czasach, kiedy po prostu idziemy do hipermarketu lub na plac i kupujemy, czego nam trzeba. Były czasy, kiedy w sklepach naprawdę więcej rzeczy nie było niż było ;-)) Pamiętam także rozczarowujące urodziny, kiedy w ramach odmiany tort został zmieniony na inny... To nie było to samo, bo jakżeby mogło... Żaden inny ani tak nie smakował, ani nie był prawdziwie-urodzinowym-tortem... I co ciekawe, nie tylko ja to wiedziałam, ale i wyżej wspomniana autorka tortów, chociaż każda trzymała fason i miała minę, jakby wszystko było w zupełnym porządku, a pomysł okazał się sukcesem...

Lata mijały, nadeszła dorosłość i w końcu nadszedł też Czas Chudzielce Story.
Tradycja urodzin trwa. Nie pamiętam żadnej naszej wystarczająco szczegółowej rozmowy na ten temat i obawiam się, że wiele sobie wyobrażam, ale mam nadzieję, że Miły Mój zaakceptował moją koncepcję urodzin, priorytetów, niezbędnych rytuałów i że postanowił celebrować te chwile z podobnym przejęciem.
Zmieniły się jednak torty. Nie robimy ich sami, ale kupujemy gotowe. Obecny tort trwa, jak kiedyś orzechowy, od kilku dobrych lat i obsługuje wszystkie domowo-rodzinno-przyjacielskie imprezy.

A zaczęło się oczywiście od dramatycznego przypadku. Któregoś roku w ostatniej chwili okazało się, że cukiernię produkującą bossskie-torty-jogurtowe zamknięto, a czasu jest zbyt mało, żeby szukać czegoś zupełnie nowego, tam zamówić i odebrać na czas. Pojechaliśmy więc do cukierni z gotowymi tortami, skreśliliśmy kilka odwiedzonych i w końcu... postanowiliśmy ulec sile reklamy telewizyjnej. Tak, i to był strzał w dziesiątkę - od tamtego wieczoru na naszych urodzinowych stołach gości przedstawiciel rodziny tortów firmy Coppenrath & Wiese. Są niezawodnie pyszne i jedzą go zwykle nawet ci, którzy zwykle tortów unikają ;-)) nierzadko prosząc o dokładkę.

Ciekawe, które smaki będą nam towarzyszyły w ciągu najbliższych dni? ;-))
Bo urodziny, im obfitsze w niespodzianki, tym bardziej udane ;-))

Brak komentarzy :